12 lipca 2012

Rozdział XI


„Las mści się” - Henryk Ibsen

Coś zaszeleściło. Wzdrygnęłam się. Wyprostowałam się szybko i położyłam zdrową dłoń na rękojeści floretu. Doskonale wiedziałam, że nawet gdyby to Coś mnie zaatakowało, to i tak nie umiałabym go skrzywdzić. Czymkolwiek Coś by nie było.
Nasłuchując, odgarnęłam za ucho spływające na moją twarz włosy. Zmrużyłam oczy, rozglądając się uważnie dokoła.
Szelest. Kolejny. Bliższy i głośniejszy.
Niewiele myśląc, zaczęłam uciekać. Wycofywanie się z pola bitwy to coś, co wszystkie Beatrycze lubią najbardziej.
Gałęzie drzew drapały mnie po twarzy, jednak nie zwracałam na to uwagi. Biegłam dalej. Skupiłam się na własnych krokach. Wtedy zrozumiałam, że Coś mnie goni. Zatrzymałam się i wyjęłam floret. Odwróciłam się, jednak nikogo ani niczego za mną nie było. Zlękłam się. Byłam gotowa na ewentualny atak, jednak niewidoczny wróg to coś, co nie jest zbyt łatwe do pokonania.
Instynkt samozachowawczy kazał mi uciekać. Tylko dokąd? Zadarłam głowę. Nade mną rosło wysokie drzewo z wieloma odstającymi na boki gałęziami. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam się na nie wspinać. Wbiłam nogę w dziurę w pniu, po czym podciągnęłam się na gałęzi. I jeszcze raz. I jeszcze.
Dopiero, gdy siedząc na wysokiej i grubej gałęzi byłam bezpieczna, poczułam okropny ból w jednym w nadgarstków. No tak. Był skręcony.
Przypomniałam sobie, że kiedy byłam jeszcze w cywilizowanym świecie, czytałam gdzieś, że ludzie w niebezpiecznych sytuacjach nie czują bólu. Wydawało mi się wtedy, że to coś cudownego. Szkoda, że nie wspomnieli o tym, że potem ból wraca – ze zdwojoną siłą. Zamknęłam oczy i oparłam tył głowy o wilgotny pień drzewa.
Usłyszałam głosy. Ludzkie głosy. Wyprostowałam się. Zaczęłam nasłuchiwać. Zbliżały się z niebezpieczną prędkością. Starałam się pozostać z bezruchu. A przede wszystkim: nie bać się. Kto wie, jak las spożytkowałby mój strach?
Ktoś coś krzyknął. Jakby… znajomy, kobiecy głos? Znajomy? Tutaj? Przeraziłam się.
Wtedy gałąź drzewa jakby ożyła i owinęła się wokół mojej nogi, mocno ją zaciskając. Pozwoliłam sobie tylko na cichy lęk – na szczęście zagłuszony przez śpiew nocnych ptaków. Bałam się, a las postanowił najeść się moim strachem. Przeszedł mnie dreszcz, jednak starałam się to zignorować.
Pomimo mroku panującego w lesie udało mi się rozpoznać właścicielkę znanego mi głosu. A przynajmniej jej idealne, jasne i błyszczące włosy, spięte w kucyka.
Zza krzaków wyłoniła się Alicja i idący za nią orszak kilku mężczyzn.

***
Co dziewczyna, z którą walczyłam podczas zajęć z szermierki w Warszawie, robiła tutaj – w Ciemnym Lesie, znajdującym się na skraju Księstwa Blacktee?
Uważnie śledziłam każdy jej ruch. Kim była? Czy trafiła tu w taki sam sposób jak ja?
- Pospieszcie się, łajzy – usłyszałam jej przepełniony gniewem głos. – Już raz nam uciekł, Królowa nie będzie zadowolona! No już!
Wszyscy otaczający ją mężczyźni upadli na kolana. Zaczęli pocierać dłońmi ziemię. Spojrzałam na Alicję. Uważnie ich obserwowała, krzyżując na piersi ręce.
- Szybciej! – ryknęła. Po chwili rozejrzała się, jakby czegoś szukając.
Mnie?
Wtedy odwróciłam wzrok i ujrzałam, że owijająca moją nogę macka znów stała się gałęzią. Nagle coś zrozumiałam. Mężczyźni zacierali. Co? Ślady. Ślady czego? Jednorożca. Abym go nie znalazła, przegrała już w pierwszym zadaniu. Mieli mi przeszkodzić. Z tego, co zrozumiałam, na polecenie Królowej. Czyli Alicja miałaby być służącą Królowej…?
Nie. To nie jest możliwe. Co ona w takim razie robiła w moim świecie? Co ona – zapewne szlachcianka z Księstwa – robiła na moich zajęciach szermierki?!
Po dłuższym czasie – gdy Alicja ze swoją drużyną odeszła na tyle daleko, bym była bezpieczna – zsunęłam się z drzewa. Nadgarstek bolał. Bolał, i to bardzo. Na tyle, że nie mogłam tak po prostu tego zignorować. Przy każdym, najmniejszym nawet ruchu, cierpiałam. Czułam okropny ból głowy, nie mogłam się na niczym skupić. A już na pewno nie na przetrwaniu.
Zaczęłam powoli iść w kierunku, w którym zapewne udała się Alicja. Musiałam jak najszybciej zdobyć krew jednorożca i wrócić do zamku. Tak, jeszcze tylko trochę, a być może uda mi się zwyciężyć.
Jaka ja byłam wtedy naiwna.
Zatrzymałam się i zaczęłam nasłuchiwać. Znów usłyszałam Coś. Szelest. Szelest Cosia. Jakkolwiek nie powinno się tego nazwać, prawie przyprawiło mnie o zawał. Pełna obaw uniosłam głowę.
Na gałęzi drzewa siedział rudy kot i uważnie mnie obserwował. Wyciągnęłam floret w jego stronę, jednak zwierzę nawet nie drgnęło. Po chwili opuściłam broń i zaśmiałam się gorzko.
- Tak, genialny pomysł. Grozić floretem kotu – powiedziałam głośno sama do siebie i odwróciłam się na pięcie. Kot zamruczał. – Czego chcesz? – rzuciłam w jego stronę. Zwierzę z gracją (nie to co ja wcześniej…) zeskoczyło z drzewa i zaczęło biec w przeciwnym kierunku niż ten, w którym miałam iść. Mruknęłam coś pod nosem i odwróciłam się, jednak wtedy usłyszałam bardzo głośne miauknięcie .
- Cicho, futrzaku! – warknęłam, a kot popatrzył na mnie swoimi mądrymi oczami. Odwzajemniłam spojrzenie. W pewnym momencie kot zaczął znowu iść. Po chwili wahania postanowiłam za nim podążyć. Tak, nie ma co się martwić. W najgorszym wypadku zginę.

***
Było na tyle ciemno, żebym przestała cokolwiek widzieć.
Na szczęście ten rudy futrzak zadecydował za mnie i w pewnym momencie zaczął wspinać się po drzewie. Jakże inteligentnie postanowiłam wziąć z niego przykład i już po krótkim czasie siedziałam na długiej i grubej gałęzi, szykując się do snu. Fakt, byłam w niebezpieczeństwie. Zapewne okropnym, śmiertelnym niebezpieczeństwie. Mimo to nawet w takich chwilach potrzebny jest sen.
Wyjęłam z torby linę i przywiązałam nią moje nogi do gałęzi. Co jak co, ale nie uśmiechało mi się spaść z drzewa w nocy i zapewne złamać kręgosłup.
Zamknęłam oczy.
Obudziło mnie kłujące w oczy światło. Powoli uniosłam powieki, mając nadzieję, że znajduję się w bezpiecznej Warszawie bądź przynajmniej w domu Aleksego. Wtedy poczułam wbijającą się w plecy gałąź drzewa i wszystkie nadzieje zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Rozejrzałam się. Było jeszcze ciemno, choć z jednego miejsca emitowała jakaś jakby mistyczna jasność. Spojrzałam w tamtym kierunku.
Wśród drzew powoli spacerował śnieżnobiały jednorożec. Zmrużyłam oczy. Nie mogłam uwierzyć, że już go znalazłam. Po niecałym dniu poszukiwań? Może to jakiś podstęp?
Chciałam szybko zejść z drzewa, jednak za późno przypomniałam sobie, że byłam przywiązana do gałęzi. Skończyło się to tym, że prawie spadłam i zawisłam głową w dół, nie mogąc nic na to poradzić. Krzyknęłam. Po chwili usłyszałam stukot kopyt oddalającego się jednorożca. Przeklęłam pod nosem.
Wisiałam na drzewie i, co gorsza, były marne szanse, żebym szybko z niego zeszła. Z obawą rozejrzałam się. Jakby Alicja z drużyną była blisko mnie, zapewne nie martwiliby się już jednorożcem, a tym, w jaki sposób mnie zabić i co zrobić z moim ciałem.
Spojrzałam na gałąź, do której były przywiązane moje nogi. Były blisko, a jednak zbyt daleko. Próbowałam zgiąć się wpół i podciągnąć zdrową ręką. Bezskutecznie. Omiotłam wzrokiem okolicę. Z drugiej strony, gdyby Alicja była w pobliżu, raczej rzuciłaby się w pogoń za jednorożcem i… no właśnie, co by z nim zrobiła? Wolałam nawet nie myśleć, co spotkałoby to biedne zwierzę.
Teraz albo nigdy. Wyjęłam ostry nóż z plecaka i mocnym szarpnięciem podniosłam głowę. Wyciągnęłam rękę i szybkimi ruchami zaczęłam przecinać linę. Po pełnej wysiłku chwili pękła i spadłam, na szczęście prosto w amortyzujące upadek krzaki. Podniosłam się i otrzepałam.
Już nigdy więcej nie przywiążę samych nóg do gałęzi.


3 komentarze:

  1. Dziękuję, że nie przestałaś pisać! Dziękuję, dziękuję! Naprawdę świetnie piszesz i cieszę się, że mogę czytać Twoje opowiadanie dalej :D
    A co do rozdziału to nie mam zastrzeżeń. Jestem ciekawa co się stanie, a najbardziej chyba czy wróci do niej Aleksy ^.^
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co, nie martw się, że nikt nie komentuje albo coś (o ile to ci grozi). Ja na przykład nie komentuje, bo nie chcę zakłócać twojej dobrej passy pisania ;p Pisz i się nie przejmuj tym, co mówią inni ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Pochłonęłam ten rozdział z zapartym tchem. Tak szybko się skończył. Jeśli jeszcze raz przemknie ci przez myśl, żeby przestać pisać, to podejdź do ściany i uderz w nią głową, może ten głupi pomysł wyleci ;) Czekam na ciąg dalszy. Ada

    OdpowiedzUsuń

Zgadniesz? Nie. Nie łudź się. Zagadka pozostanie nierozwiązana.