31 maja 2012

Rozdział III

"Ludzie lubią komplikować sobie życie, jakby już samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane" - Carlos Ruiz Zafon

Obudziły mnie natrętne promienie słoneczne; jakby to określił mój brat – „nieźle dające po gałach”.
            W sumie to „nieźle” jest w tym przypadku zdecydowanie za słabym określeniem.
            Nakryłam twarz kołdrą, pełna nadziei, że dalej śnię. Że wcale nie muszę iść do szkoły, że wcale nie ma dziś sprawdzianu z chemii i że wcale nie muszę uciekać przed grożącym mojemu życiu bądź bezpieczeństwu futbolistą.
            Wtedy zadzwonił spóźniony budzik i zrozumiałam, że to NIE JEST sen. Odrzuciłam pościel i niechętnie zsunęłam się z łóżka.
            Wpadłam do łazienki i przyjrzałam się swojemu lustrzanemu odbiciu. Zmęczonym wzrokiem patrzyły na mnie zaspane, brązowe oczy. Dokładniej: kasztanowe – takie, jak u całej mojej rodziny.
            Odkręciłam lodowatą wodę w kranie. Splotłam ręce w koszyczek i umyłam twarz. Kontakt nadmiernej ilości zimnych cieczy z delikatną skórą na policzkach zawsze kończy się tym samym – nagłym przebudzeniem.
            Wróciłam do pokoju i otworzyłam szafę. Wysypała się z niej sterta różnych T-shirtów i bluz. Po krótkim namyśle wyciągnęłam z niej czarny podkoszulek z abstrakcyjnym wzorem. Poszłam w kierunku kuchni, wciągając jednocześnie zielone rurki.
            - Cześć tato! – rzuciłam na dzień dobry. Ojciec spojrzał na mnie znad gazety.
            - Witaj, Beatrycze.
            Potem, jak każdego poranka od śmierci mamy, podszedł do blatu i po chwili przyniósł fantazyjnie ozdobione tosty z serem. Swoje smutki, a także złość i zdenerwowanie przelewał w kuchni na potrawy. Oczywiście, nigdy nie miałam nic przeciwko.
            - Szwestra, co moja płyta robi w twoim pokoju? – warknął brat bez jakiegokolwiek powitania, pojawiając się w kuchni.
            - Szperałeś w moim pokoju? – wstałam z krzesła i podeszłam do niego.
            - Musiałem się upewnić. To najpierw ty grzebałaś w moim! Czas zainwestować we własną muzykę, a nie podbierać moją!
            - Jak mogłeś szperać w moim pokoju? – ciągnęłam.
            To prawda, byłam u niego i wyjęłam z półki jego ulubioną płytę. Nie dlatego, że chciałam mu zrobić na złość czy coś. To chyba normalne, że młodsza siostra interesuje się tym, co jej brat, prawda?
            - O co znowu chodzi? – doszedł nas znudzony głos taty.
            - Grzebała w moich płytach – krzyknął od razu Sebastian. To jedno mnie przerasta: jak to jest, że przeszło dwudziestolatek nie może poradzić sobie z szesnastoletnią siostrą, tylko musi ciągle SKARŻYĆ?
            - Był w moim pokoju – postanowiłam zaatakować go tym samym. – Penetrował go. Dosłownie.
            - A co, dobrze ukryłaś płytę, tak? – odparł szyderczo Sebastian. Rozumiem, że kobieta zmienną jest, ale Sebastian? Był jedynym znanym mi człowiekiem, który jednego dnia jest dla ciebie miły i kochany, a drugiego myśli tylko o tym, jak wkopać cię w aferę narkotykową.
            - Idźcie lepiej do szkoły – powiedział tato, znów pogrążając się w lekturze. – Triks, jak już wysłuchasz płyty, to oddaj ją Sebastianowi. I już.

***
            - Wielka kłótnia o płytę? – zapytała się z powątpieniem Róża. – Czy jemu już kompletnie odbiło?
            Dopiero co zadzwonił dzwonek na długą przerwę, a my już stałyśmy w kolejce na stołówkę. Tego dnia był darmowy obiad. Grzech z takiej okazji nie skorzystać.
            Róża popatrzyła niecierpliwie na zegarek.
            - Sterczymy tu już… czterdzieści osiem sekund!
            - To rzeczywiście ogrom czasu. Tyle rzeczy można w tym czasie zrobić… - odparłam z ironią, powoli przesuwając tacę w stronę lady z surówkami.
            - No właśnie! Umyć ręce, zrobić ściągę, pomalować oczy, ewentualnie kilka paznokci…
            - Tak, zróbmy kampanię w stylu: „Ratujcie nas przed kolejkami, bo w ciągu czterdziestu ośmiu sekund pomalowałabym paznokcie” – zażartowałam.
            - Teraz to już czekamy ponad dwie minuty. Ech… Przez ciebie straciłam rachubę.
            Kolejna przesuwała się w żółwim tempie. Można było mieć wrażenie, że praktycznie stoimy w miejscu. Surówki wydawały się… no cóż, nieosiągalne. Poczułam burczenie w brzuchu i ze zniecierpliwieniem przestąpiłam z nogi na nogę.
            - O co chodzi? – zapytała po chwili Róża. Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. – No, w sensie, o co poszło wczoraj. Że pobiłaś Kamila Serańskiego. Znowu.
            - Hm… - zastanowiłam się głośno. Nie byłam pewna, czy chcę jej o wszystkim mówić, a jak na złość żadne kłamstwo usprawiedliwiające moje zachowanie nie chciało przyjść mi do głowy. – O nic ważnego.
            Róża prychnęła z niezadowoleniem.
            - „O nic ważnego”?! Tylko tyle? No wiesz, raczej bez powodu nie złamałabyś nosa kapitanowi drużyny futbolowej.
            - To on jest kapitanem? – próbowałam zmienić temat. – Dobrze wiedzieć. Czyli mam do zakończenia szkoły przekichane, tak? A może jeszcze dłużej?
            - No powiedz, o co poszło. Co ci szkodzi?
            Rozejrzałam się po stołówce. Ujrzałam Adama siedzącego samotnie przy stojącym na uboczu stole. Zamyślony, grzebał widelcem w małym stosiku pomidorów, leżącym na jego talerzu.
            Wychyliłam głowę i spojrzałam w kierunku surówek. Były zdecydowanie za daleko. Jęknęłam w duchu. Zostawiłam tacę na blacie i zaczęłam przepychać się przez tłum, próbując wyjść z kolejki.
            - Gdzie idziesz? – zapytała ze zdziwieniem  Róża.
            - Nie jestem głodna – odparłam, starając się zignorować burczenie w brzuchu, które zaprzeczało moim słowom. Uniosłam ręce na wysokość ramion, jakby to miało pomóc mi wydostać się z tłumu.
            Kto by pomyślał, że tyle osób skorzysta z darmowego obiadu?
            Ostatecznie zostałam z kolejki wypchnięta. Czułam się… poturbowana, jednak możliwość wzięcia oddechu pełną piersią rekompensowało wszystko.
            Szybkim krokiem podeszłam do stolika Adama i odsunęłam krzesło. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
            - Beatrycze… - powiedział i odłożył widelec. – Po co tu przyszłaś? Nie wolisz spędzać czasu z innymi…?
            - Nie marudź tylko ciesz się, że dla ciebie zrezygnowałam z darmowych surówek – zaśmiałam się. Usta Adama wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. – Pozwolisz? – zapytałam, sięgając po kawałek pomidora.  Chłopak pokiwał tylko w odpowiedzi głową, cały czas uśmiechając się.
            Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że pomidory są takie pyszne. Naprawdę. Wiecie, myślenie jest wyczerpujące, a jak przez cały dzień w szkole (gdzie mózg rzeczywiście potrafi się przeciążyć…) nic nie miało się w ustach, to trzeba cieszyć się z najmniejszych drobnostek. A kawałek pomidora był akurat wtedy rzeczą, której najbardziej pragnęłam.
            - Nie musiałaś tego robić – odparł znienacka Adam. Uniosłam wzrok. Westchnęłam.
            - Wiem, że nie musiałam.
            - To dlaczego…?
            - Nie wiem – przyznałam. – Po prostu. Potrzebowałeś mnie, to pomogłam. I już. Koniec problemu.
            - Nie wyglądasz na osobę, która ratuje wszystkich nieznajomych, otoczonych przez szkolnych futbolistów – odparł Adam, nabijając na widelec kawałek pomidora.
            - Fakt – potwierdziłam. – Słyszałam, o co poszło – dodałam po chwili ciszy. Chłopak westchnął. – Czy to prawda?
            - Nie wiem – odpowiedział po pewnym czasie. – Być może. Prawdopodobnie.
            - Zresztą… to nieważne – odparłam, a chłopak popatrzył na mnie ze zdumieniem. Pewnie byłam jedyną osobą, jaką znał, która powiedziała po prostu „nieważne”. Po chwili jego twarz rozpromienił najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
            Już wtedy wiedziałam, że to początek wielkiej przyjaźni.

30 maja 2012

Rozdział II

            "To jest prawdziwa przyjaźń - osłaniać innych nawet kosztem siebie" - Stefan Wyszyński

Następnego dnia w szkole przez całą matematykę błądziłam myślami. Zastanawiałam się przede wszystkim, dlaczego Adam stał się takim kozłem ofiarnym. I czemu tak niechętnie opowiadał o sobie.
- O czym myślisz? – usłyszałam cichy głos nad moim uchem. Odwróciłam głowę i spojrzałam na Różę - dziewczynę, z którą od początku gimnazjum dzieliłam ławkę. Była dość…  kontrowersyjną osobą. Na każdym kroku szokowała: to swoim wyglądem, to zachowaniem. Prawie co tydzień zmieniała fryzurę – ostatnio przyciągała spojrzenia krótko ściętymi, zielonymi włosami.
- Ja? O niczym.
- O czymś musisz myśleć. Inaczej nie robiłabyś takiej miny… Zaraz, czy ty myślisz o jakimś chłopaku? – oskarżyła mnie. Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.
- Nie… znaczy tak. Ale nie w ten sposób – Róża uniosła z niedowierzaniem brwi. Parsknęłam cicho śmiechem. Spotkałam się  z uciszającym wzrokiem nauczycielki, ale nie miałam zamiaru się tym przejąć. – Naprawdę – dodałam.
Róża jeszcze przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, po czym uśmiechnęła się z satysfakcją.
- I słusznie. Faceci to świnie.
- Rekojska! – usłyszałam pełen złości krzyk. Podniosłam głowę. Nade mną stała matematyczka. Nie wyglądała na zadowoloną. – Skoro jesteś taka gadatliwa, to opowiedz nam coś o wielomianach.
Westchnęłam głęboko. Odsunęłam krzesło i wstałam. Czekała mnie ciężka walka.

***

Po zakończeniu lekcji szybko wyszłam z klasy. Myślałam tylko o tym, co zrobić, żeby zatuszować przed światem niesprawiedliwie otrzymaną ocenę. No cóż, może i na nią zasłużyłam, ale byłam gotowa wmawiać sobie wszystko, by tylko się usprawiedliwić.
Nagle poczułam, jak ktoś z impetem uderza o moje ramię. Obróciłam się, gotowa wykrzyknąć tej osobie prosto w twarz, żeby uważała. Jednak powstrzymałam się, widząc, z kim mam do czynienia.
Patrzył na mnie chłodem swoich szarych oczu chłopak, który zaledwie dzień wcześniej, jakby to grzecznie określić – dał mi nieźle popalić.
- Co, kotku, oczko napuchło? – zapytał szyderczym głosem.
- Nie jestem kotkiem – wyszeptałam ze złością w głosie. – A zresztą, nie wiem czy pomyślałeś, ale mogę wyśpiewać wszystko policji.
- Tylko kto obroni wtedy twojego gejowskiego przyjaciela? – odpowiedział z szyderczym uśmiechem futbolista.
„Gejowskiego”. A więc o to chodzi?
Jestem wybuchowa. Wiem o tym. Ale i tym razem nie mogłam się powstrzymać.
Moja pięść znów zaliczyła bliskie spotkanie z nosem tego chłopaka.

***
Wsłuchałam się w miarowy stukot palców o blat biurka. Westchnęłam głęboko. Położyłam palec wskazujący na krawędzi stołu i przesuwałam go w lewo, aż zatrzymał się na stojącej, białej tabliczce z napisem: „Dyrektor”.
- O co poszło? – zapytał mężczyzna. – Pierwszy raz widzę, żeby taka drobna dziewczyna zadzierała z futbolistą… A może cię zdradził?
Parsknęłam śmiechem. Chłopak wyglądał, jakby chciał zgnieść mnie wzrokiem.
- Przepraszam – burknęłam. – Po prostu… nie wyobrażam sobie, żebym mogła z nim chodzić. Nawet nie wiem, jak na imię.
- Kamil – przedstawił mi się chłopak. Puściłam to mimo uszu.
- Mogę już iść? Jestem spóźniona na trening… - kontynuowałam, podnosząc się z krzesła.
- Siadaj – rozkazał mi dyrektor. Teatralnie przewróciłam oczami i opadłam z powrotem na skórzany fotel.
- Co się w końcu tak naprawdę wydarzyło? – zapytał zmęczony tą rozmową dyrektor.
- Eee… - bąknęłam. Spotkałam się ze wzrokiem Kamila mówiącym coś w stylu: „Nie próbuj nawet powiedzieć prawdy”. Przełknęłam ślinę. – Był, eee… chłopakiem mojej przyjaciółki i na moich oczach ją zdradził…?
Po chwili doszło do mnie, że to, co powiedziałam, było całkiem bez sensu. Po pierwsze, nie mogę szczycić się sympatią wielu osób i tylko jedną osobę mogę nazwać przyjaciółką. Po drugie: owa dziewczyna – Róża – deklarowała, że z nikim się stale nie zwiąże, a jej ulubionym powiedzeniem (często wykrzykiwanym na korytarzu podczas przerw) jest „facet to świnia”.  W głębi ducha miałam nadzieję, że dyrektor nigdy tego nie słyszał. Zaczęłam nerwowo skubać usta.
Po wyjściu z gabinetu szybko wyszłam ze szkoły. Poczułam na policzkach intensywny powiew wiatru, który szarpał moje ciemne włosy. Zmrużyłam oczy. Poprawiłam torbę zwisającą z ramienia i ruszyłam w stronę hali, na której miał zaraz zacząć się mój dzisiejszy trening.
Weszłam do budynku i skierowałam się prosto do szatni. Usiadłam na ławce i powolnym ruchem ściągnęłam buty, po czym przebrałam się w strój do szermierki.
Zdecydowanym krokiem weszłam do sali, gdzie razem z kilkoma innymi osobami czekała na mnie trenerka.
- Znowu spóźnienie? – zapytała się, krzyżując ręce na piersi.
- Zatrzymały mnie… problemy w szkole.
Dwie siedzące na ławce dziewczyny wybuchły niepohamowanym śmiechem. Jedną z nich, niezwykle ładną blondynkę o długich włosach spiętych w koński ogon, widziałam pierwszy raz na oczy. Mierzyła mnie wzrokiem. Odwróciłam głowę, starając się na to nie zwracać uwagi.
- No dobra, zaczynamy – klasnęła w dłonie trenerka. Podeszłam do stojaka i wyjęłam z niego mój floret. Przyjrzałam się mu, po czym dość szybkim krokiem podeszłam na środek sali.
- Ominęła cię rozgrzewka, ale dasz radę – powiedziała do mnie trenerka. Spojrzała na mnie z uwagą. – Sprawdź tą nową, Alicję. Doszła z innego klubu, zobaczymy, na co ją stać.
Pokiwałam głowę. Trenerka przywołała gestem dłoni dziewczynę. Podeszła z nienaturalną elegancją i wdziękiem.
Przyjęłam pozycję i popatrzyłam wyczekująco na Alicję. Zmrużyła oczy i niespodziewanie zaatakowała. W ostatniej chwili zrobiłam unik, a nasze florety skrzyżowały się. Dziewczyna schyliła się, próbując wcelować w mój lewy bok.
Już po chwili wiedziałam, że to ona dyktowała w tej walce warunki.
Próbowałam blokować jej ataki. Robiłam uniki. Jednak nie mogłam zrozumieć jednego: po co zmarnowałam tyle lat nauki, skoro jakaś nowicjuszka miała mnie pokonać?!
Alicja zamachnęła się i jej floret znalazł się tuż przy mojej głowie. Gdy szybko się odsunęłam, przeklęła głośno, a po hali rozszedł się szmer cichych rozmów.
To była moja ostatnia szansa. Zakręciłam się wokół własnej osi i dotknęłam bronią ramienia dziewczyny.
Trenerka powoli zaklaskała. Spojrzałam na Alicję. Dziewczyna powtarzała bezgłośnie jakieś słowa,  a z jej oczu strzelały pioruny.
- A więc to ty, Beatrycze – syknęła na tyle cicho, aby nikt oprócz mnie tego nie usłyszał. Z kpiną podkreśliła moje imię. – Strzeż się.
Popatrzyłam na nią nic nierozumiejącym wzrokiem, jednak ta tylko odwróciła się na pięcie i podeszła do trenerki.
Zeszłam ze środka sali. Usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboko oddech. Gdy uniosłam już powieki, zauważyłam, że koło mnie siedzą Bartek z Basią – dwójka rok starszych ode mnie bliźniaków.
- Dobra jest – powiedziała Basia, przerywając ciszę. Popatrzyłam na nią, unosząc brwi z politowaniem.
- Dobra? Gdyby była dobra, to nie nabrałaby się na moją starą jak świat sztuczkę i wygrałaby walkę. Na zawodach przegrałaby z kretesem. Słyszysz? Z KRETESEM. Tam wszyscy kręcą.
- Ale gdyby nie twoje oszustwo, wygrałaby – zauważył Bartek.
- Oszustwo? – oburzyłam się.
Chłopak pokiwał głową.
- No tak, w końcu nie każdy musi znać twoje „magiczne sztuczki szermierskie”.
Podniosłam rękę i złapałam butelkę, która leżała wcześniej na kaloryferze. Odkręciłam zakrętkę, po czym przyłożyłam gwint do ust.
 Jesteś leworęczna? – zapytał się ze zdziwieniem Bartek. Pokręciłam głową. – Odkręcasz butelki lewą ręką. Normalni ludzie używają do tego prawej – dokończył.
Wzięłam łyk, po czym odstawiłam wodę.
- Czyżbyś coś mi sugerował? – zaśmiałam się. – Co miałeś na myśli mówiąc „normalni”?
- Miał na myśli to, że należysz raczej do… hm… szalonej części ludzkości – odpowiedziała z uśmiechem Basia. – Nieprawdaż, Bartku?
Chłopak widocznie się zmieszał, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Dobra, teraz moja kolej. Idę zmiażdżyć tą całą Alicję – odparła po chwili milczenia Basia. – Bawcie się dobrze – rzuciła ironicznie na odchodne.
- Ładna jest – bąknął po jakimś czasie Bartek.
- Co? – rzuciłam bezczelnie. Cała ja.
            - No, ta nowa. Alicja.
- Tego to się po tobie nie spodziewałam. Chcesz się z nią zadawać? Z nią? A czemu  nie z Magdą? Miła, przyzwoicie wygląda…
- Jak zwykle. Prawie cię pokonała, więc zaszufladkowałaś ją jako osobę podłą i wroga. Czy ty się nigdy nie opanujesz? – powiedział bez złośliwości Bartek.
Zagryzłam wargę. Nieszczególnie chciałam mówić mu o tym, że ta Alicja… coś mi w niej nie pasowało. Znaczy, nie wierzę w „magiczne przeczucia” ani nic z tych rzeczy, ale tym razem coś się we mnie odezwało. Intuicja? Szósty zmysł?
Westchnęłam.
- Co jest? – zapytał Bartek.
- Nic, nic – burknęłam. – Już raczej nie będę z nikim walczyć. Nie mam siły ani ochoty. Czas już na mnie. Do jutra.
Marzyłam tylko o jednym – wrócić do domu i spokojnie przemyśleć dzisiejszy dzień.
-----
Ps: Moje motto na dziś - "Dobry kebab nie jest zły!". Bleee. Nie lubię kebabów.

28 maja 2012

Rozdział I

Życie jest tylko stratą czasu - Joseph Conrad


            To było zwykłe, deszczowe popołudnie. Jak co dzień po zajęciach podeszłam do mojej szafki, by schować w niej niepotrzebne książki. Włożyłam do zamka zardzewiały klucz i nawet nie zdziwiłam się, gdy utknął. Wczoraj też to zrobił. I przedwczoraj.
            Dzień jak każdy.
            Oparłam nogę o szafkę stojącą pod moją i mocno pociągnęłam za kluczyk. Metalowe drzwiczki otworzyły się z hukiem i wszystkie rzeczy, które leżały dotychczas spokojnie w środku, nagle znalazły się na podłodze. Przeklęłam pod nosem.
            Zanim zdążyłam pozbierać wszystkie książki z podłogi i wpakować je z powrotem na półkę, cały tłum uczniów zdążył wyewakuować się z budynku naszej szkoły.
            Nagle usłyszałam jakieś wrzaski. Odwróciłam głowę w kierunku źródła dźwięku i zmrużyłam oczy. Teraz mogłam wyróżnić głosy rozmówców. Coś było nie tak. Szybkim krokiem udałam się w stronę ich źródła.
            Po chwili moim oczom ukazał się  dość brutalny widok. Wiązka szkolnych futbolistów otaczała chłopaka z równoległej klasy. Miał ciemne włosy i czerwony płaszcz, mocno zniszczony przez napastników. Podbiegłam tam.
            - Ej, co robicie? Przestańcie! – wrzasnęłam, a dręczony popatrzył na mnie z nadzieją w oczach.
            Jeden z futbolistów zerknął na mnie z pobłażaniem i parsknął głośnym śmiechem. No tak, widok tak drobnej dziewczyny jak ja nie mógł raczej wzbudzić strachu.
            - To nie twoja sprawa. Zajmij się lepiej swoim noskiem, kotku – rzucił. Jego towarzysze wybuchli paskudnym śmiechem. Zacisnęłam pięści.
            - Kotku… Nie jestem niczyim kotkiem – warknęłam i uderzyłam chłopaka prosto w nos. Futbolista zatoczył się i popatrzył na mnie z wyrzutem.
            To był błąd.

***

            Ocknęłam się cała w błocie. Spróbowałam się podnieść, ale każda próba poruszania jakiegokolwiek mięśnia kończyła się okropnym bólem. Powoli otworzyłam oczy. Ujrzałam nad sobą szumiące na wietrze klony, porastające okolice naszego gimnazjum.  Zaczynało zmierzchać. Wykorzystałam resztki sił, by unieść lewą ręką i zerknąć na zegarek. Jęknęłam. Zbliżała się dwudziesta.
            Powoli uniosłam głowę, starając się zignorować przeszywający mnie ból. Ujrzałam tego nieszczęsnego chłopaka, który pogiętą chusteczką ścierał błoto z twarzy.
            - Nic ci nie jest? – wydusiłam i skrzywiłam się, słysząc zmieniony dźwięk swojego głosu.
            - Oprócz tego, że mój nowy płaszcz nadaje się tylko do wyrzucenia, to… nie, nic mi nie jest. Oszczędzili mnie – zaśmiał się nerwowo. – Za to ty…
            Zamknęłam oczy i pokiwałam delikatnie głową. Podniosłam się i oparłam na łokciach. Chłopak podał mi rękę i pomógł wstać. Po chwili wcisnął mi w dłoń czystą chusteczkę. Wzięłam ją i wytarłam twarz.
            - Dziękuję – szepnął chłopak. W odpowiedzi uśmiechnęłam się słabo.
            - Jestem Beatrycze – przedstawiłam się. – W sumie to mojego imienia nikt nie używa, nawet najbliższa rodzina – mów do mnie po prostu Triks.
            - Adam – chłopak wystawił w moją stronę delikatną dłoń. Uścisnęłam ją.
            - O co wreszcie poszło? – zapytałam po chwili ciszy.
            - O nic, o nic – Adam westchnął. – Ymm, chyba muszę już iść. Kilka godzin przeleżałem w błocie i przyda mi się kąpiel.
            Pokiwałam  głowę.
            - Tak, ja też powinnam już pójść.

***

            Powoli otworzyłam drzwi mieszkania, starając się nie narobić hałasu. Zajrzałam przez szparę, czy na pewno nikt nie przechodzi w tym momencie przez przedpokój, ale droga okazała się czysta. Na palcach przemknęłam w stronę schodów i szybko wdrapałam się na półpiętro.
            - O której to się porze wraca do domu?
            Jęknęłam i odwróciłam się. Zauważyłam, że brat zmarszczył czoło. Nie zapowiadało się to dobrze.
            - Ja… eee.. ehm… - bąknęłam, ale żaden sensowny argument nie chciał mi przyjść do głowy. – Byłam… hm… u Aśki, pożyczyłam jej zeszyty…
            Sebastian uniósł brwi.
            - Yyy… ja… Aśka… ona… jej nie było, bo wyjechała na… hm… konkurs? – próbowałam  się wytłumaczyć, ale po chwili doszło do mnie, że tylko się pogrążam. Westchnęłam.
            - Albo mi powiesz, co się naprawdę stało, albo powiem tacie – zagroził mi palcem Sebastian.
            - Ja… musiałam zostać po lekcjach i posprzątać salę od chemii, bo… bo zaczęłam wygłupiać się na lekcji i coś wybuchło – skłamałam, ale wydawało mi się, że tym razem bardziej wiarygodnie.
            Na szczęście brat się nabrał. Zresztą, jak zwykle.
            - W porządku – rzucił, a rysy mu złagodniały. – Ciesz się, że tato jeszcze nie wrócił, bo miałabyś przechlapane.
            Pokiwałam ze zrozumieniem głową i odwróciłam się, by pobiec do pokoju.
            - Beatrycze – zaczął Sebastian. Należało się bać, kiedy zwracał się do mnie pełnym imieniem. Zerknęłam na niego. – To prawda, tak? Zostałaś w szkole po lekcjach?
            - Tak – odparłam bez zastanowienia. Odetchnął z ulgą i pozwolił mi wrócić do pokoju.