7 września 2012

Rozdział XIV

"Dobro i Zło mają to samo oblicze, wszystko zależy jedynie od momentu, w którym staną na drodze człowieka" - Paulo Coehlo

            Ja, Beatrycze Rekojska, (prawie) zdrowa na umyśle, pomimo tego, że jeszcze całkiem niedawno uważano mnie za osobę wręcz nieustraszoną, teraz ponownie wpadłam w panikę.
Stałam na środku rynku Księstwa Blacktee, a wiatr pchał mnie, bym szła dalej. Zapadał zmrok i wszyscy mieszkańcy, którzy mieli choć troszeczkę oleju w głowie, jak najprędzej umykali w stronę swoich domów. Jakaś kobieta ciągnęła za rękę płaczące dziecko, ponaglając je.
- Stribbie, idziemy do domu! Wkrótce przyjdą strażnicy, musimy uciekać! – wsłuchałam się w jej głos, mrużąc oczy. Mówiła z dziwnym akcentem, który zauważyłam też u Aleksego i jego rodziny. Odnotowałam w myśli, żeby w razie czego pamiętać o tym, aby w ten śmieszny sposób przeciągać samogłoski. Kolejny niesamowicie silny podmuch wiatru wyrwał mi z zamyśleń i sprawił, że przypomniałam sobie, jakie mam zadanie. Strażnicy. Musiałam się spieszyć.
Gdy stało się całkowicie ciemno, schowałam się za stogiem siana, stojącym nieopodal ratusza. Przez kilka chwil siedziałam tam, próbując uspokoić się. Nie miałam żadnego planu ani spisku. Wiedziałam jedno – muszę dostać się do zamku Królowej, który wznosił się kilka kilometrów stąd. Ostrożnie wyciągnęłam szyję, żeby się rozejrzeć i zauważyłam wydeptaną ścieżkę prowadzącą pod most. Obliczałam w głowie, ile zajęłoby mi dobiegnięcie tam, jednocześnie nasłuchując.
Po chwili przeszywającej ciszy, przerywanej tylko parsknięciami koni znajdujących się na oko kilka alejek dalej, zauważyłam, że stukot ich kopyt z każdą chwilą robi się coraz głośniejszy. Niektórzy ludzie na kilka sekund wychylali się z domów, by zapalić pochodnie znajdujące się na gankach. Parę budynków dalej ujrzałam bujający się silnym wietrze szyld. Wytężyłam wzrok i wkrótce mogłam odczytać zapisane na nim słowa. „Apteka. Eliksiry i leki”. Oraz mniejszy napis, na sama myśl o którym przechodziły mnie ciarki – „Choroby i przekleństwa na zamówienia”.
To musi być jakiś żart.
Jakby jednak nie patrzeć, nie miałam zbyt dużego wyboru, więc przyjrzałam się aptece dokładniej. Była jedynym sklepem, który – pomimo późnej godziny – był nadal otwarty. Zawahałam się, ale słysząc zbliżające się głosy strażników, zerwałam się. Próbowałam mniej więcej określić, gdzie znajdują się ci mężczyźni, ale gdy usłyszałam, że rozmawiali o swoich przygodach w domu publicznym i rozważali, która z tamtejszych kobiet jest najgorętszą kochanką, skrzywiłam się i nie myśląc już dłużej, podeszłam pod aptekę i powoli weszłam do środka.
Zamykając drzwi, usłyszałam stukot. Coś podobnego do dzwonienia dzwoneczków informujących o przyjściu gościa, ale ten dźwięk był jakby niższy i donośniejszy. Nieprzyjemny. Uniosłam głowę. Nad drzwiami wisiały uderzające o siebie czaszki zwierząt. Zaczęłam żałować, że tu weszłam.
- Siadaj – usłyszałam niski, kobiecy głos. Odwróciłam się szybko i ujrzałam najstarszą osobę, jaką kiedykolwiek miałam okazję zobaczyć. Jej głębokie zmarszczki wydawały się być wyrzeźbione w luźno zwisającej skórze, a oczy o białych tęczówkach łypały na mnie groźnie. Po chwili doszło do mnie, że ta kobieta jest niewidoma i na chwilę ogarnęło mnie współczucie, które w momencie, gdy staruszka wymruczała coś pod nosem, zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Rozległo się głośne bicie dzwonów na zewnątrz i poczułam, że zaufałam niewłaściwej osobie.
- Wydasz mnie im – wychrypiałam dawno nie używanym do rozmowy z kimkolwiek głosem. – Wydasz mnie Królowej.
Zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć, rozległ się huk wyważanych drzwi. Wskoczyłam do stojącej blisko czarnej, pachnącej starym drewnem szafy. Starałam się nie oddychać, by nie robić hałasu, ale i tak zdradzało mnie szaleńczo głośne bicie serca. No tak. Moje życie zależało od kaprysu wiernej Królowej kobiety.
Rozległ się huk i wyobraziłam sobie drzwi spadające na ziemię. Przyłożyłam ucho do szpary w drzwiach.
- Czy ona tu jest? – zagrzmiał nagle donośny, męski głos. Usłyszałam wiele ciężkich oddechów, pociągnięć nosem, splunięć. Najwidoczniej przyszedł cały patrol. Zadrżałam. Nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę. – Hę?
- A kto ma tu być? – odpowiedziała pytaniem na pytanie uzdrawiaczka.
- Ona! Ta, przez którą nas zwołałaś! Jest tu?! Gadaj! – usłyszałam coś jak… uderzenie. Zamknęłam na chwilę oczy.
- Ona. Jest. Dlaczego jej potrzebujecie?
- Jeśli Królowa ci nie powiedziała, to najwidoczniej nie masz tego wiedzieć. A teraz powiedz, stara krowo, gdzie ona jest.
- Chodzi o przepowiednie? Jak ma na imię?
- Nie twoja cholerna sprawa! – wrzasnął inny głos. Przepowiednia? Kolejne elementy układanki, puzzli, tylko czemu nigdzie nie było obrazka z instrukcją, jak to poprawnie ułożyć? – Lepiej gadaj, gdzie jest!
- Chcę wiedzieć więcej na jej temat. Nawet, jeśli zabierzecie mi pierścień z rubinem. Sprawdzaliście jej pochodzenie? Na pewno jest potomkinią?
I nagle wszystko zadziało się tak szybko. Usłyszałam plask, przez przypadek oparłam się o drzwi szafy i wypadłam na podłogę, ktoś, kto zachował emocje na wodzy po chwili z całej siły kopnął mnie w plecy, wrzasnęłam, spojrzałam na leżącą na podłodze uzdrowicielkę, zauważyłam jej błyszczący pierścień z rubinem, złapałam za niego i szepnęłam, że chcę znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Przeszedł mnie intensywny, wręcz powodujący ból dreszcz i przestałam czuć własne ciało. Miałam wrażenie, że wydostałam się z niego i beztrosko mogłam odlecieć do bezpiecznego miejsca. Zamknęłam oczy.
Gdy obraz znów odzyskał ostrość, znajdowałam się w całej wyłożonej kafelkami sali przed wielkimi, zdobionymi wrotami. Wydałam z siebie cichy jęk. Było to wejście prowadzące do komnaty, w której Królowa przyjęła mnie po raz pierwszy. Po chwili wszystko zaczęło nabierać sensu i odzyskałam odwagę i wiarę w to, że dożyję późnej starości. Rozejrzałam się. Uzdrowicielka leżała na podłodze, ale jej pierś miarowo się podnosiła. Trąciłam ją stopą, a kiedy nie zareagowała, kucnęłam koło niej, próbując zdjąć pierścień z jej przeraźliwie chudego palca. Może z odrobiną mocy moja walka z Królową stałaby się bardziej fair. Schowałam pierścień do torby.
Nie wiem, dlaczego, ale nagle zaczęłam łkać. Oparłam się o ścianę i otuliłam ramionami, próbując dodać sobie otuchy. Byłam taka słaba. Dalej nie mogłam uwierzyć, że ja – zwykła, bezbronna szesnastolatka – zostałam wkręcona w tę cholerną, cholerną, cholerną grę! A może to dzieje się tylko w moim umyśle? Może jestem w śpiączce w szpitalu, a to jest długi sen?
Beatrycze, czy kiedykolwiek wcześniej cierpiałaś podczas snu? Czy bolało cię coś tak kiedyś?
Musiałam sobie szczerze odpowiedzieć, że nie. A nawet jeśli to nie działo się naprawdę, to nie miałam odwagi tego sprawdzić. Chciałam dodać sobie otuchy, zaciskając dłoń na florecie, ale… floret zniknął. Najzwyczajniej w świecie zniknął. Przeklęłam najbrzydziej, jak tylko umiałam i schowałam twarz w dłoniach. Otarłam drobne łzy, które sprawiły, że moje oczy stały się wilgotne, po czym wyprostowałam się i popchnęłam wrota.
Coś dziwnego stało się z moim żołądkiem. Potem poczułam, jak wnętrzności mi buzują, jak rozmazuje się obraz przed oczami. Krótko mówiąc, w ciągu ułamka sekundy poczułam się okropnie, cały głód, zmęczenie i pragnienie powróciły ze zwielokrotnioną siłą. Nie wiem, czym było to spowodowane. Stresem, przerażeniem, wymęczeniem… Bądź co bądź, kiedy tylko pojawiłam się w sali, poczułam wciąż powiększającą się ilość słodkiej krwi w ustach. Splunęłam kilkokrotnie i ciemnoczerwona kałuża rozpłynęła się po podłodze. Usłyszałam pełen szaleńczej furii krzyk Królowej.
Tak, to zdecydowanie było najbardziej niespodziewane i spektakularne wejście, jakie miała okazję kiedykolwiek zobaczyć.


***
- Co tu robisz?! – pisnęła Królowa. – Nie wykonałaś zadania! Nie mogłaś! Gdybyś miała okazję zdobyć krew, byłabyś…
- Martwa? – wycharczałam, zupełnie osłabiona. – Czyli ten łucznik to była two… eee… sprawa waszej wysokości? – kobieta nie odpowiedziała, więc uznałam to za wymowniejsze nawet od zwykłego „tak”.
Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że będzie grać nieczysto. Nie stać ją na to, by być fair. Czyli to oznacza, że się boi. Mnie? Tej idiotycznej przepowiedni, której treści nawet nie znam?
- Mam krew. W fiolce. Mam nadzieję, że wystarczy. – Włożyłam rękę do torby, próbując poczuć chłód szkła, jednak zamiast tego musnęłam złoty pierścień z krwistym oczkiem. Syknęłam i zaczęłam pocierać palce. Parzył. Zerknęłam do środka torby. Rubin zaczął intensywnie jaśnieć, więc postarałam się jak najszybciej znaleźć fiolkę i oddać ją Królowej. Gdy wyjęłam ją, blask osłabł. Za to rozjarzył się kamień na szyi Królowej. Postanowiłam sobie, że później postaram się znaleźć pomiędzy tym jakąś zależność.
Nagle coś zamruczało. Spojrzałam w jego stronę. To był kot. Kot, którego kiedyś już widziałam. Kot, który wskazał mi drogę do jednorożca. Kot, który pomógł mi przeżyć. Kot, który tak naprawdę był pupilkiem Królowej. Otarł się o jej nogę, a kobieta podniosła futrzaka i zaczęła powoli gładzić jego kark. Zaczęłam rozumieć. Nasłała kota, aby zaprowadził mnie do jednorożca, którego wkrótce dotkliwie zraniono, żebym pomyślała, że mam okazję przechytrzyć Królową. Wtedy miał mnie przebić strzałą mężczyzna o piwnych oczach.
A jednak tego nie zrobił. Może nienawidził Królowej? Albo po prostu chciał mi pomóc? Wiedział, że walczę w dobrej sprawie? W końcu co innego, skoro był gotów ocalić mi życie, narażając przy tym swoje?
Ty zachowałaś się tak samo względem Adama – powiedziałam sama sobie.
Tak, ale ja go kocham, bo jest moim jedynym przyjacielem, jedyną osobą, z którą mogę być szczera i jedyną osobą, która zawsze chce mnie wysłuchać.
Więc może kiedyś już widziałaś tego łucznika? Może go znasz? Może on też jest przyjacielem?
- W porządku – odparła po pewnym czasie Królowa. – Zatem upiekło ci się, czas na drugie zadanie. Takie, w którym stare moce i przesądy nie będą mogły ci pomóc. Za dwa dni o zachodzie słońca w moim zamku rozpocznie się bal maskowy. Twoim celem będzie dostanie się nań bez zwrócenia niczyjej uwagi i zdobycie maski dowódcy mojej armii, któremu – pomimo, że już raz mnie zdradził – wciąż bezgranicznie ufam. Nikt, kto zna sądy ze Złych Dni, nie może z nimi walczyć.
- Jak rozpoznam dowódcę? – zapytałam, czując się głupio, że nie wiem nic o Złych Dniach ani  o pradawnych przesądach.
- Bez trudu. Bardzo młody jak na dowódcę – dwadzieścia parę lat, wyjątkowo przystojny. Jest synem mojej najwierniejszej służki, która nigdy mnie nie zawiodła. To bardzo oddana mi rodzina, zrobią wszystko, co powiem, pod warunkiem że nie będzie sprzeczne ze starymi Prawami ani siłami rządzącymi moim królestwem. Nie trudno ich rozpoznać – oboje mają duże, intensywnie piwne oczy. Zresztą, co będę opowiadać. Zapewne widziałaś Inthala zaledwie kilka godzin temu.
Pomyślałam, że wiem już, jakie to uczucie, kiedy wszystkie wnętrzności wywracają się na drugą stronę.
- Już po mnie – wyszeptałam sama do siebie.