Za maską

Czyli wszyskie rzeczy, które nie mają nic wspólnego z opowiadaniem, a nie mogę się powstrzymać od podzielenia się nimi.

Pewnie zastanawiacie się, kim jestem - oprócz tych czytelników, którzy dobrze mnie znają bądź przynajmniej kojarzą, jako że Internet jest mały  i mnóstwo razy zapewne przed oczami przemknął Wam nick Frightening. Racja, nie wykazuję się pomysłowością, kiedy muszę wymyślić moje witrualne imię, ale co poradzić? Zawsze mam z tym problem. A słowo "frightening" jest jednym z moich ulubionych.
Strach. Czasem zastanawiam się nad jego istnieniem. Bo tak naprawdę czym jest, jeśli nie po prostu wytworem wyobraźni, mózgu? Może brzmi to trochę - że tak to ujmę - "platońsko", chociaż tej filozofii, jako osoba niesamowicie przyziemna, nie pojmuję i nigdy nie pojmę.
Jestem realistką. Przynajmniej tak o mnie mówią. To znaczy oficjalna część mnie jest realistką, a tak rzeczywiście to jakaś cząstka mojej osobowości jest okropną marzycielką, która wszystko - nawet najmniejszą drobnostkę - wiąże z magią i potrafi przez pół godziny wpartrywać się w świeczkę, próbując zapanować nad ogniem. Pirokineza zawsze mnie kręciła.
Szczerze mówiąc na tym mogłabym zakończyć wywód o mojej skromnej (?) osobie. Mogę godzinami opisywać losy Beatrycze, a kiedy przechodzi mi opisać siebie, to wpatruję się głupkowato w klawiaturę i przy akompaniamencie "Zombie" The Cranberries wciskam przypadkowe litery, układam bezsensowne i wielokrotnie złożone zdania, których nikt nie chce i tak czytać.
Wracając do opisu (obiecałaś sobie, że wreszcie się przedstawisz, to teraz pisz!)... Jestem rozemocjonowaną histeryczką. Może to za dużo powiedziane, ale uwielbiam panikować i wyrywać sobie włosy z głowy  (tak, tak, przez stresy związane ze szkołą jest ich coraz mniej), a także krzyczeć, załamywać się i wpadać w trwające piętnaście minut, wyimaginowane depresje. Ale to chyba charakterystyczne dla nastolatek, a takową - chociaż czasem wstydzę się przyznawać do mojego pokolenia - jestem.
Uwielbiam mówić do siebie. Kiedy idąc ulicą wpadam na jakiegoś zamyślonego człowieka, zamiast przeprosić go i podnieść rzeczy, które przeze mnie ewentualnie upuścił, rzucam głośno w przestrzeń kilka słów, których przeznaczeniem jest skrytykowanie samej siebie za swoją nieuważność. Zdarza mi się zatrzymywać na środku korytarza w szkole, powiedzieć nie tak cicho, jak powinnam (z polskiego na nasze - po prostu się wydzieram)"Boże, gdzie ja idę!" i zawrócić, pozostawiając za sobą osoby zaszokowane bądź przynajmniej mocno zdziwione. Gdzieś słyszałam, że gadanie do samego siebie jest syndromem geniusza... Ale to w tym przypadku się nie sprawdza. Może i nie uczę się źle, mam dobre oceny, IQ powyżej normy i dużo do powiedzenia na dziwne tematy, takie jak choroby genetyczne kotów domowych, ale to nie ma nic związanego w byciem geniuszem. Nie będę opisywać, kim jest dla mnie prawdziwy geniusz, bo ta mająca być krótkim (ha, ha, ha) opisem mojej zacnej osoby zamieni się w przydługawe i nudne wypracowanie, których pisać bardzo nie lubię.
Moim największym uzależnieniem są makabryczne książki z czarnym humorem i gorzka czekolada, szczególnie ta z wielkimi orzechami, które zresztą zawsze uparcie wchodzą mi w zęby, jakby chciały sprawić, żebym przestała tak często zażerać się ową magiczną, niemal boską słodkością. Na szczęście nigdy nie miałam nadwagi, więc objadanie się czekoladą jakoś wybitnie mi nie szkodzi, szczególnie, że zjedzenie kilku - w moim przypadku kilkunastu - kostek ponoć pomaga w myśleniu.
Nie mam zbyt wielu przyjaciół. Jednym jest mój stary, szary i niezwykle ciepły sweter, drugim telefon z dostępem do internetu, kolejnymi dwoma moje koty. I oczywiście magiczny, różowy zeszyt, do którego spisane zostają wszystkie pomysły, które kiedykolwiek narodziły się w mojej nawiedzonej główce - nawet te, które nie nadają się nawet na rozpałkę w piecu.
Słucham rocka, tak samo jak 99.9% nastolatek. Nie rozumiem, skąd wzięła się nagle faza na ostrzejsze brzmienia, ale może przynajmniej przez to w ich mózgach coś się poukłada. Preferuję klasycznego rocka sprzed kilkudziesięciu lat, nie pogardzę muzyką zespołów czy wykonawców takich jak Deep Purple, Janis Joplin, Depeche Mode, The Kiss, AC/DC, Led Zeppelin, choć na moich półkach królują płyty Queen'a i Pink Floyd'a. Takie moje miłości, które zaczęły się już parę dobrych lat temu.
Witajcie w moim przerażającym świecie.