12 czerwca 2012

Rozdział VII

„Dzisiaj jest pierwszym dniem reszty twojego życia” - Jonathan Carroll

Kilka godzin później czułam na sobie wzrok rodziny – całej szóstki. Nabrałam kolejną łyżkę zupy, udając, że wszystko jest w porządku.
Tyle, że nic nie było w porządku.
Po chwili, nie czując się na siłach, by cokolwiek przełknąć, odsunęłam talerz.
- Skąd pochodzisz, Beatrycze? – zapytała miłym głosem pani Margharett, zapewne matka Aleksa i dziewczynek. Była szczupłą kobietą o rudych włosach, przeplatających się z siwymi kosmykami. Jej twarz o pięknych, subtelnych rysach zdążył nadgryźć ząb czasu.
- Eee… - wyrzuciłam z siebie. – Z Warszawy.
- A gdzie to jest? – zdziwił się pan Arthur – mężczyzna, którego spotkałam na pomoście. – Nigdy dotąd nie słyszałem o żadnej… Werszaw…
- Warszawie – poprawiłam go. – Leży… W Polsce.
- Polsce? – wyrzuciła z siebie mała, ruda dziewczynka, która, jak się okazało, nazywała się Angelica.
- To musi być daleko stąd – rzucił Aleksy. – W tych okolicach wszyscy mają brązowe, ewentualnie czarne oczy. Będziesz wyróżniać się swoim błękitem.
- Błękitem? – zapytałam się zdziwionym głosem, wstając od stołu i podbiegając do zwierciadła. Spojrzałam w swoje odbicie. Patrzyła z niego na mnie dziewczyna nie różniąca się ode mnie praktycznie niczym – tylko kolorem tęczówki.
Oczy.
Patrzyły na mnie błękitne oczy.
Przecież moje są brązowe, prawda?
- Co tu się do diaska dzieje? – prawie krzyknęłam, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Kiedyś czytałam coś o rzekomych „czarodziejach” czy „uczniach diabła”, którzy mogli zmieniać kolor swoich tęczówek. Ale z własnej woli. A ja niczego takiego nie chciałam zrobić. Nie miałam zamiaru. Nawet nie próbowałam. Więc dlaczego…?
Zamknęłam oczy i oparłam czoło o lustro. Czułam się, jakby razem z chłodem przekazywało do mojego czoła jakąś mistyczną energię. Po chwili odsunęłam się i wyszłam z jadalni. Skierowałam się prosto do salonu – jeśli tak można go nazwać. Był to niewielki pokój pełny skórzanych kanap, a przynajmniej czegoś na ich podobieństwo. Moim oczom ukazała się ściana cała pokryta regałami, wypełnionymi różnokolorowymi, starymi książkami i tomami.
Nie dbając o to, jak zareagowała na to wszystko goszcząca mnie rodzina, opadłam na kanapopodobne siedzenia, po czym wzięłam do ręki resztki telefonu i zaczęłam go znowu składać.
***
- Idziesz? – usłyszałam głos Aleksa po dłuższym czasie.
- Gdzie znowu? – odburknęłam nieuprzejmie, unosząc głowę. Spojrzałam na chłopaka. Angelica i Lewny uparcie trzymały się jego nóg, nie pozwalając mu się poruszyć. Usłyszałam, jak coś do nich szepcze. Dziewczynki szybko podniosły się i śmiejąc się głośno wybiegły z pokoju. Aleksy jeszcze przez jakiś czas patrzył w ich stronę.
- Na Dzień Świętego Jana. Uroczystość. W rynku miejskim.
- Tak, coś już o tym wspominałeś – rzuciłam w jego stronę. Po krótkim namyśle podniosłam się. – Dobrze, pójdę. Ale na czym to konkretnie polega?
- Na zaburzeniu codziennej hierarchii – odparł, a ja ze zdumienia uniosłam brwi. – Naprawdę nie wiesz, o co chodzi? Ech… To dość skomplikowane. No nic. Zacznijmy od kart. Widzisz… Każdy z nas, mieszkańców Wielkiego Księstwa Blacktee, ma taką swoją… jakby to ująć… wizytówkę. Czyli kartę do gry – odparł, wyjmując ze zwisającej z jego ramienia torby pogięty kawałek plastiku i wyciągnął ją w moją stronę.
- Siódemka karo? – zapytałam ze zdziwieniem. Aleksy uśmiechnął się. – Kto to wymyślił? Zresztą… Kart w talii jest pięćdziesiąt dwie, a wy chyba potrzebujecie większej liczby osób w Księstwie.
- Nie potrzebujemy. To znaczy, pewnie nie zaszkodziłoby to rozwojowi gospodarki, ale Królowa ich nie potrzebuje.
- Królowa? Jej kartą jest pewnie dama, tak?
- Nie – odparł Aleks, kierując się ku drzwiom wyjściowym. Podążyłam za nim. Położył rękę na klamce i nacisnął ją. Po chwili do domu wpadł strumień rażącego światła, a my wyszliśmy na dwór. – Tutaj poczekamy na dziewczynki – wytłumaczył.
- Jeśli nie jest damą, to czym? – dopytywałam się, a Aleksy westchnął.
- Asem.
- Ale w talii są cztery asy. Nie powinien być… czwórpodział władzy?
- Powinien – potwierdził moje  słowa kiwnięciem głowy Aleks. – Tyle, że Królowa zdecydowała się ich wszystkich pozbyć.
- Czyli to ta Królowa wymyśliła ten podział z kartami? Zresztą, co to za bzdurny pomysł.
- Prawda, bzdurny, ale nie jej. Tak naprawdę to nikt nie wie, dlaczego ten podział istnieje. Był z nami od zawsze. Niektórzy uważają, że pochodzi od Stwórcy, a inni, że od Śmierci.
Na sam dźwięk słowa „Śmierć” przeszedł mnie dreszcz. Aleksy popatrzył na mnie uważnie, a ja starałam się ukryć przed nim wszystkie moje lęki.
- Czyli… w kraju cały czas żyją te same osoby? Jesteście nieśmiertelni? Nie rozumiem tego.
- Bo tu nie ma czego rozumieć – zaśmiał się smutno Aleksy. – Każdy z nas, tuż po tym, jak się urodzi, otrzymuje czystą, elegancką kartę. Z czasem ta karta robi się brudna, pogięta, wyblakła. Kiedy rysunek i napis całkowicie z niej znikną, umieramy śmiercią naturalną. Ale jeżeli zgubimy kartę, zostajemy wysłani na szubienicę.
- Po pierwsze, uważam to za absurdalne i pozbawione sensu. Może to wszystko to jest po prostu sen? Może to nie dzieje się naprawdę? – rzuciłam, a Aleksy znowu popatrzył na mnie jak na idiotkę. Odchrząknęłam. – Po drugie, nie rozumiem, co to ma wspólnego z tym dniem.
- Daj mi dokończyć… Ogólnie społeczeństwo dzieli się na trzy grupy. Od dwójki do dziesiątki, od waleta do króla i asy. Osoby z naszej grupy, zwanej przez arystokrację „plebsem”, nie mogą rozmawiać, ba, nawet spojrzeć w oczy osobie o wyższej randze. A właśnie w ten dzień, Dzień Świętego Jana, niebiosa zsyłają nam, plebejuszom, dar. Wybierają jedną osobę, która może udać się do zamku Królowej i poprosić ją o jedną, dowolną rzecz.
- Dowolną? – zapytałam zaciekawiona, jednak w tym samym momencie z domu wybiegły roześmiane dziewczynki.
- Nie do końca – odparł szybko mężczyzna. – Autorów tych próśb, które się jej nie podobają, po prostu zabija.
- Nikt nie może się jej sprzeciwić? – rzuciłam bezradnie.
- Nikt się nie odważy. Królowa ma do dyspozycji rubin, który, choć wprawdzie ma ograniczoną moc, może spełniać życzenia. Ba, każde, nawet najmniej prawdopodobne pragnienie.
- Każde? – wyrzuciłam z siebie. – Nawet… ożywić człowieka?
- Nawet ożywić wielu ludzi. Ale moc rubinu musi się uzupełniać.
- W jaki sposób? - dopytywałam się.
- Jego właściciel musi kogoś zabić, by kamień pochłonął jego duszę.
Przełknęłam głośno ślinę. W tym momencie poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię.
- Chodźmy już! – krzyknęła Lewny i pociągnęła mnie za rękę w stronę rynku.
A prawdziwy koszmar miał się wkrótce zacząć...

6 komentarzy:

  1. świetny blog zaglądam co jakiś czas wypatrują nowych wpisów

    OdpowiedzUsuń
  2. no, naprawdę cudny blog . Napradę świetny pomył z tymi kartami . Jej..taki talent nie moze się zmarnować, wex idź do jakiegoś wydawnictwa czy co .

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh, cudowne dwa rozdziały :) Uwielbiam sposób, w jaki piszesz :)
    Czekam na dalsze części :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, ja tu spodziewałam się kryminału, a ty widzę kreuje się prawdziwe fantasy! Jestem mile zaskoczona i nie mogą doczekać się dalszego ciągu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podoba twój styl pisania. Ty piszesz ciekawie i zorzumaile a nie jaki inni. Bardzo mi się podoba !


    Zapraszam do mnie na nowy post.

    OdpowiedzUsuń
  6. świetne... miłe dialogi :)
    wpadniesz do mnie?
    www.ostatnianadzieja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Zgadniesz? Nie. Nie łudź się. Zagadka pozostanie nierozwiązana.