"Ludzie lubią komplikować sobie życie, jakby już samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane" - Carlos Ruiz Zafon
Obudziły mnie natrętne promienie słoneczne; jakby to określił mój brat – „nieźle dające po gałach”.
W sumie to „nieźle” jest w tym przypadku zdecydowanie za słabym określeniem.
Nakryłam twarz kołdrą, pełna nadziei, że dalej śnię. Że wcale nie muszę iść do szkoły, że wcale nie ma dziś sprawdzianu z chemii i że wcale nie muszę uciekać przed grożącym mojemu życiu bądź bezpieczeństwu futbolistą.
Wtedy zadzwonił spóźniony budzik i zrozumiałam, że to NIE JEST sen. Odrzuciłam pościel i niechętnie zsunęłam się z łóżka.
Wpadłam do łazienki i przyjrzałam się swojemu lustrzanemu odbiciu. Zmęczonym wzrokiem patrzyły na mnie zaspane, brązowe oczy. Dokładniej: kasztanowe – takie, jak u całej mojej rodziny.
Odkręciłam lodowatą wodę w kranie. Splotłam ręce w koszyczek i umyłam twarz. Kontakt nadmiernej ilości zimnych cieczy z delikatną skórą na policzkach zawsze kończy się tym samym – nagłym przebudzeniem.
Wróciłam do pokoju i otworzyłam szafę. Wysypała się z niej sterta różnych T-shirtów i bluz. Po krótkim namyśle wyciągnęłam z niej czarny podkoszulek z abstrakcyjnym wzorem. Poszłam w kierunku kuchni, wciągając jednocześnie zielone rurki.
- Cześć tato! – rzuciłam na dzień dobry. Ojciec spojrzał na mnie znad gazety.
- Witaj, Beatrycze.
Potem, jak każdego poranka od śmierci mamy, podszedł do blatu i po chwili przyniósł fantazyjnie ozdobione tosty z serem. Swoje smutki, a także złość i zdenerwowanie przelewał w kuchni na potrawy. Oczywiście, nigdy nie miałam nic przeciwko.
- Szwestra, co moja płyta robi w twoim pokoju? – warknął brat bez jakiegokolwiek powitania, pojawiając się w kuchni.
- Szperałeś w moim pokoju? – wstałam z krzesła i podeszłam do niego.
- Musiałem się upewnić. To najpierw ty grzebałaś w moim! Czas zainwestować we własną muzykę, a nie podbierać moją!
- Jak mogłeś szperać w moim pokoju? – ciągnęłam.
To prawda, byłam u niego i wyjęłam z półki jego ulubioną płytę. Nie dlatego, że chciałam mu zrobić na złość czy coś. To chyba normalne, że młodsza siostra interesuje się tym, co jej brat, prawda?
- O co znowu chodzi? – doszedł nas znudzony głos taty.
- Grzebała w moich płytach – krzyknął od razu Sebastian. To jedno mnie przerasta: jak to jest, że przeszło dwudziestolatek nie może poradzić sobie z szesnastoletnią siostrą, tylko musi ciągle SKARŻYĆ?
- Był w moim pokoju – postanowiłam zaatakować go tym samym. – Penetrował go. Dosłownie.
- A co, dobrze ukryłaś płytę, tak? – odparł szyderczo Sebastian. Rozumiem, że kobieta zmienną jest, ale Sebastian? Był jedynym znanym mi człowiekiem, który jednego dnia jest dla ciebie miły i kochany, a drugiego myśli tylko o tym, jak wkopać cię w aferę narkotykową.
- Idźcie lepiej do szkoły – powiedział tato, znów pogrążając się w lekturze. – Triks, jak już wysłuchasz płyty, to oddaj ją Sebastianowi. I już.
***
- Wielka kłótnia o płytę? – zapytała się z powątpieniem Róża. – Czy jemu już kompletnie odbiło?
Dopiero co zadzwonił dzwonek na długą przerwę, a my już stałyśmy w kolejce na stołówkę. Tego dnia był darmowy obiad. Grzech z takiej okazji nie skorzystać.
Róża popatrzyła niecierpliwie na zegarek.
- Sterczymy tu już… czterdzieści osiem sekund!
- To rzeczywiście ogrom czasu. Tyle rzeczy można w tym czasie zrobić… - odparłam z ironią, powoli przesuwając tacę w stronę lady z surówkami.
- No właśnie! Umyć ręce, zrobić ściągę, pomalować oczy, ewentualnie kilka paznokci…
- Tak, zróbmy kampanię w stylu: „Ratujcie nas przed kolejkami, bo w ciągu czterdziestu ośmiu sekund pomalowałabym paznokcie” – zażartowałam.
- Teraz to już czekamy ponad dwie minuty. Ech… Przez ciebie straciłam rachubę.
Kolejna przesuwała się w żółwim tempie. Można było mieć wrażenie, że praktycznie stoimy w miejscu. Surówki wydawały się… no cóż, nieosiągalne. Poczułam burczenie w brzuchu i ze zniecierpliwieniem przestąpiłam z nogi na nogę.
- O co chodzi? – zapytała po chwili Róża. Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. – No, w sensie, o co poszło wczoraj. Że pobiłaś Kamila Serańskiego. Znowu.
- Hm… - zastanowiłam się głośno. Nie byłam pewna, czy chcę jej o wszystkim mówić, a jak na złość żadne kłamstwo usprawiedliwiające moje zachowanie nie chciało przyjść mi do głowy. – O nic ważnego.
Róża prychnęła z niezadowoleniem.
- „O nic ważnego”?! Tylko tyle? No wiesz, raczej bez powodu nie złamałabyś nosa kapitanowi drużyny futbolowej.
- To on jest kapitanem? – próbowałam zmienić temat. – Dobrze wiedzieć. Czyli mam do zakończenia szkoły przekichane, tak? A może jeszcze dłużej?
- No powiedz, o co poszło. Co ci szkodzi?
Rozejrzałam się po stołówce. Ujrzałam Adama siedzącego samotnie przy stojącym na uboczu stole. Zamyślony, grzebał widelcem w małym stosiku pomidorów, leżącym na jego talerzu.
Wychyliłam głowę i spojrzałam w kierunku surówek. Były zdecydowanie za daleko. Jęknęłam w duchu. Zostawiłam tacę na blacie i zaczęłam przepychać się przez tłum, próbując wyjść z kolejki.
- Gdzie idziesz? – zapytała ze zdziwieniem Róża.
- Nie jestem głodna – odparłam, starając się zignorować burczenie w brzuchu, które zaprzeczało moim słowom. Uniosłam ręce na wysokość ramion, jakby to miało pomóc mi wydostać się z tłumu.
Kto by pomyślał, że tyle osób skorzysta z darmowego obiadu?
Ostatecznie zostałam z kolejki wypchnięta. Czułam się… poturbowana, jednak możliwość wzięcia oddechu pełną piersią rekompensowało wszystko.
Szybkim krokiem podeszłam do stolika Adama i odsunęłam krzesło. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Beatrycze… - powiedział i odłożył widelec. – Po co tu przyszłaś? Nie wolisz spędzać czasu z innymi…?
- Nie marudź tylko ciesz się, że dla ciebie zrezygnowałam z darmowych surówek – zaśmiałam się. Usta Adama wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. – Pozwolisz? – zapytałam, sięgając po kawałek pomidora. Chłopak pokiwał tylko w odpowiedzi głową, cały czas uśmiechając się.
Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że pomidory są takie pyszne. Naprawdę. Wiecie, myślenie jest wyczerpujące, a jak przez cały dzień w szkole (gdzie mózg rzeczywiście potrafi się przeciążyć…) nic nie miało się w ustach, to trzeba cieszyć się z najmniejszych drobnostek. A kawałek pomidora był akurat wtedy rzeczą, której najbardziej pragnęłam.
- Nie musiałaś tego robić – odparł znienacka Adam. Uniosłam wzrok. Westchnęłam.
- Wiem, że nie musiałam.
- To dlaczego…?
- Nie wiem – przyznałam. – Po prostu. Potrzebowałeś mnie, to pomogłam. I już. Koniec problemu.
- Nie wyglądasz na osobę, która ratuje wszystkich nieznajomych, otoczonych przez szkolnych futbolistów – odparł Adam, nabijając na widelec kawałek pomidora.
- Fakt – potwierdziłam. – Słyszałam, o co poszło – dodałam po chwili ciszy. Chłopak westchnął. – Czy to prawda?
- Nie wiem – odpowiedział po pewnym czasie. – Być może. Prawdopodobnie.
- Zresztą… to nieważne – odparłam, a chłopak popatrzył na mnie ze zdumieniem. Pewnie byłam jedyną osobą, jaką znał, która powiedziała po prostu „nieważne”. Po chwili jego twarz rozpromienił najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
Już wtedy wiedziałam, że to początek wielkiej przyjaźni.