„Dzisiaj
jest pierwszym dniem reszty twojego życia” - Jonathan Carroll
Kilka godzin później czułam na sobie wzrok rodziny –
całej szóstki. Nabrałam kolejną łyżkę zupy, udając, że wszystko jest w
porządku.
Tyle, że nic
nie było w porządku.
Po chwili, nie czując się na siłach, by cokolwiek
przełknąć, odsunęłam talerz.
- Skąd pochodzisz, Beatrycze? – zapytała miłym głosem
pani Margharett, zapewne matka Aleksa i dziewczynek. Była szczupłą kobietą o
rudych włosach, przeplatających się z siwymi kosmykami. Jej twarz o pięknych,
subtelnych rysach zdążył nadgryźć ząb czasu.
- Eee… - wyrzuciłam z siebie. – Z Warszawy.
- A gdzie to jest? – zdziwił się pan Arthur –
mężczyzna, którego spotkałam na pomoście. – Nigdy dotąd nie słyszałem o żadnej…
Werszaw…
- Warszawie – poprawiłam go. – Leży… W Polsce.
- Polsce? – wyrzuciła z siebie mała, ruda dziewczynka,
która, jak się okazało, nazywała się Angelica.
- To musi być daleko stąd – rzucił Aleksy. – W tych
okolicach wszyscy mają brązowe, ewentualnie czarne oczy. Będziesz wyróżniać się
swoim błękitem.
- Błękitem? – zapytałam się zdziwionym głosem, wstając
od stołu i podbiegając do zwierciadła. Spojrzałam w swoje odbicie. Patrzyła z
niego na mnie dziewczyna nie różniąca się ode mnie praktycznie niczym – tylko
kolorem tęczówki.
Oczy.
Patrzyły na mnie błękitne oczy.
Przecież moje są brązowe, prawda?
- Co tu się do diaska dzieje? – prawie krzyknęłam,
wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Kiedyś czytałam coś o rzekomych
„czarodziejach” czy „uczniach diabła”, którzy mogli zmieniać kolor swoich
tęczówek. Ale z własnej woli. A ja niczego takiego nie chciałam zrobić. Nie
miałam zamiaru. Nawet nie próbowałam. Więc dlaczego…?
Zamknęłam oczy i oparłam czoło o lustro. Czułam się,
jakby razem z chłodem przekazywało do mojego czoła jakąś mistyczną energię. Po
chwili odsunęłam się i wyszłam z jadalni. Skierowałam się prosto do salonu –
jeśli tak można go nazwać. Był to niewielki pokój pełny skórzanych kanap, a
przynajmniej czegoś na ich podobieństwo. Moim oczom ukazała się ściana cała
pokryta regałami, wypełnionymi różnokolorowymi, starymi książkami i tomami.
Nie dbając o to, jak zareagowała na to wszystko
goszcząca mnie rodzina, opadłam na kanapopodobne siedzenia, po czym wzięłam do
ręki resztki telefonu i zaczęłam go znowu składać.
***
- Idziesz? – usłyszałam głos Aleksa po dłuższym
czasie.
- Gdzie znowu? – odburknęłam nieuprzejmie, unosząc
głowę. Spojrzałam na chłopaka. Angelica i Lewny uparcie trzymały się jego nóg,
nie pozwalając mu się poruszyć. Usłyszałam, jak coś do nich szepcze. Dziewczynki
szybko podniosły się i śmiejąc się głośno wybiegły z pokoju. Aleksy jeszcze
przez jakiś czas patrzył w ich stronę.
- Na Dzień Świętego Jana. Uroczystość. W rynku
miejskim.
- Tak, coś już o tym wspominałeś – rzuciłam w jego
stronę. Po krótkim namyśle podniosłam się. – Dobrze, pójdę. Ale na czym to
konkretnie polega?
- Na zaburzeniu codziennej hierarchii – odparł, a ja
ze zdumienia uniosłam brwi. – Naprawdę nie wiesz, o co chodzi? Ech… To dość
skomplikowane. No nic. Zacznijmy od kart. Widzisz… Każdy z nas, mieszkańców
Wielkiego Księstwa Blacktee, ma taką swoją… jakby to ująć… wizytówkę. Czyli
kartę do gry – odparł, wyjmując ze zwisającej z jego ramienia torby pogięty
kawałek plastiku i wyciągnął ją w moją stronę.
- Siódemka karo? – zapytałam ze zdziwieniem. Aleksy
uśmiechnął się. – Kto to wymyślił? Zresztą… Kart w talii jest pięćdziesiąt
dwie, a wy chyba potrzebujecie większej liczby osób w Księstwie.
- Nie potrzebujemy. To znaczy, pewnie nie
zaszkodziłoby to rozwojowi gospodarki, ale Królowa ich nie potrzebuje.
- Królowa? Jej kartą jest pewnie dama, tak?
- Nie – odparł Aleks, kierując się ku drzwiom
wyjściowym. Podążyłam za nim. Położył rękę na klamce i nacisnął ją. Po chwili
do domu wpadł strumień rażącego światła, a my wyszliśmy na dwór. – Tutaj
poczekamy na dziewczynki – wytłumaczył.
- Jeśli nie jest damą, to czym? – dopytywałam się, a
Aleksy westchnął.
- Asem.
- Ale w talii są cztery asy. Nie powinien być…
czwórpodział władzy?
- Powinien – potwierdził moje słowa kiwnięciem głowy Aleks. – Tyle, że
Królowa zdecydowała się ich wszystkich pozbyć.
- Czyli to ta Królowa wymyśliła ten podział z kartami?
Zresztą, co to za bzdurny pomysł.
- Prawda, bzdurny, ale nie jej. Tak naprawdę to nikt
nie wie, dlaczego ten podział istnieje. Był z nami od zawsze. Niektórzy
uważają, że pochodzi od Stwórcy, a inni, że od Śmierci.
Na sam dźwięk słowa „Śmierć” przeszedł mnie dreszcz.
Aleksy popatrzył na mnie uważnie, a ja starałam się ukryć przed nim wszystkie
moje lęki.
- Czyli… w kraju cały czas żyją te same osoby?
Jesteście nieśmiertelni? Nie rozumiem tego.
- Bo tu nie ma czego rozumieć – zaśmiał się smutno
Aleksy. – Każdy z nas, tuż po tym, jak się urodzi, otrzymuje czystą, elegancką
kartę. Z czasem ta karta robi się brudna, pogięta, wyblakła. Kiedy rysunek i
napis całkowicie z niej znikną, umieramy śmiercią naturalną. Ale jeżeli zgubimy
kartę, zostajemy wysłani na szubienicę.
- Po pierwsze, uważam to za absurdalne i pozbawione
sensu. Może to wszystko to jest po prostu sen? Może to nie dzieje się naprawdę?
– rzuciłam, a Aleksy znowu popatrzył na mnie jak na idiotkę. Odchrząknęłam. –
Po drugie, nie rozumiem, co to ma wspólnego z tym dniem.
- Daj mi dokończyć… Ogólnie społeczeństwo dzieli się
na trzy grupy. Od dwójki do dziesiątki, od waleta do króla i asy. Osoby z
naszej grupy, zwanej przez arystokrację „plebsem”, nie mogą rozmawiać, ba,
nawet spojrzeć w oczy osobie o wyższej randze. A właśnie w ten dzień, Dzień
Świętego Jana, niebiosa zsyłają nam, plebejuszom, dar. Wybierają jedną osobę,
która może udać się do zamku Królowej i poprosić ją o jedną, dowolną rzecz.
- Dowolną? – zapytałam zaciekawiona, jednak w tym
samym momencie z domu wybiegły roześmiane dziewczynki.
- Nie do końca – odparł szybko mężczyzna. – Autorów
tych próśb, które się jej nie podobają, po prostu zabija.
- Nikt nie może się jej sprzeciwić? – rzuciłam
bezradnie.
- Nikt się nie odważy. Królowa ma do dyspozycji rubin,
który, choć wprawdzie ma ograniczoną moc, może spełniać życzenia. Ba, każde,
nawet najmniej prawdopodobne pragnienie.
- Każde? – wyrzuciłam z siebie. – Nawet… ożywić
człowieka?
- Nawet ożywić wielu ludzi. Ale moc rubinu musi się uzupełniać.
- W jaki sposób? - dopytywałam się.
- W jaki sposób? - dopytywałam się.
-
Jego właściciel musi kogoś zabić, by kamień pochłonął jego duszę.
Przełknęłam
głośno ślinę. W tym momencie poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię.
- Chodźmy już! – krzyknęła Lewny i pociągnęła mnie za
rękę w stronę rynku.
A
prawdziwy koszmar miał się wkrótce zacząć...
świetny blog zaglądam co jakiś czas wypatrują nowych wpisów
OdpowiedzUsuńno, naprawdę cudny blog . Napradę świetny pomył z tymi kartami . Jej..taki talent nie moze się zmarnować, wex idź do jakiegoś wydawnictwa czy co .
OdpowiedzUsuńOh, cudowne dwa rozdziały :) Uwielbiam sposób, w jaki piszesz :)
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze części :>
Jej, ja tu spodziewałam się kryminału, a ty widzę kreuje się prawdziwe fantasy! Jestem mile zaskoczona i nie mogą doczekać się dalszego ciągu!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba twój styl pisania. Ty piszesz ciekawie i zorzumaile a nie jaki inni. Bardzo mi się podoba !
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy post.
świetne... miłe dialogi :)
OdpowiedzUsuńwpadniesz do mnie?
www.ostatnianadzieja.blogspot.com