„Trudno jest
żyć z ludźmi, bo takie trudne jest milczenie.” - Fryderyk Nietzsche
Coś niemiłosiernie wbijało mi się w skórę.
Krata? Sznury? Lina?
Uniosłam powieki. To była sieć. Najzwyczajniejsza w świecie sieć rybacka. A
przynajmniej tak podpowiedziała mi moja intuicja. Może to i dziwne, ale nigdy
wcześniej nie widziałam żadnej sieci rybackiej na oczy.
Zanim zdążyłam przypomnieć sobie, co ja tu do jasnej ciasnej robię,
zobaczyłam, że ktoś uważnie mi się przygląda.
Był to siwy, ale sprawiający wrażenie rześkiego i energicznego staruszek.
Nawijał chudego, drżącego palca na swoją
długą, ciemną brodę.
- Aleksy! Żeśmy jakąś syrenę złowili!
Syrenę?
Po chwili do sieci podszedł młody, rudy mężczyzna. Pewnie niewiele starszy
ode mnie. Omijając wszystkie inne zbędne fakty, wyglądał na znudzonego.
- Ojcze, to nie jest żadna syrena. To dziewczyna.
Nie dość, że okrutnie bolała mnie głowa, to na dodatek nie miałam zielonego
pojęcia, co się stało i dlaczego leżałam zawinięta w coś, co zapewne było
siecią rybacką. Cudownie. Idealny początek dnia.
- Jak się nazywasz? – zapytał mnie mężczyzna, który z tego, co zdążyłam
wywnioskować, nazywał się Aleksy. Popatrzyłam na niego, zdezorientowana. Westchnął. – Może zacznijmy od czegoś innego.
Czy ty mnie w ogóle rozumiesz? – wyrzucił z siebie, wypowiadając każde słowo z
nienaturalną starannością.
- Tak, rozumiem – bąknęłam tylko. Pewnie w innej sytuacji wyraziłabym swoje
oburzenie faktem, że ktoś uznał mnie za dzikuskę i niecywilizowane
niewiadomo-co. Ale nie w tej. Zawinięta w sieć raczej nie byłam bezpieczna.
Aleksy pokiwał głową.
- To dobrze, połowa problemu rozwiązana. Dalej. Jak się nazywasz? Skąd
jesteś? I najważniejsze – co ty tutaj robisz, zaplątana w sieć rybacką mojego
ojca? – dokończył, próbując powstrzymać się od wybuchu śmiechu. Starałam się to
zignorować.
- Ja… nie mam zielonego pojęcia, co tu robię. Pochodzę… pochodzę z
Warszawy.
- Warszawy? – zapytał zdziwiony staruszek, a Aleksy zmarszczył brwi.
- I jestem Beatrycze. Beatrycze… Rekojska.
Aleksy drgnął i ujrzałam błysk w jego oku. Podszedł bliżej mnie i kucnął
tuż przy sieci.
- Rekojska – powtórzył bez ukazywania jakichkolwiek emocji, a ja, jak jakaś
idiotka, mimowolnie kiwnęłam głową. Nagle zaczął pomagać mi rozplątać się z
sieci. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, jakie ma zamiary i w momencie, w
którym wyjął nóż, zawahałam się. Mężczyzna, widząc strach w moich oczach,
wysilił się na krótki, lekko szyderczy śmiech.
- Nie martw się, Beatrycze, nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy – odparł,
kładąc nacisk na moje imię. Skrzywiłam się. Nienawidziłam jego brzmienia.
Aleksy przyłożył nóż do siatki i zaczął powoli ją przecinać. Najwyraźniej –
wbrew pozorom – nie było to takie łatwe, bo już po chwili na jego czole zaczęły
pojawiać się drobne krople potu.
Po długim czasie, gdy wycięta przez Aleksego dziura była na tyle duża, bym
mogła się przez nią przecisnąć, wreszcie wyszłam. Dopiero w tym momencie doszło
do mnie, jak bardzo jestem zmęczona. Zaczęły ciążyć mi powieki, jednak starałam
się tego nie pokazywać.
Czy możliwe, że znajduję się tu przez… Śmierć? Że to, co teraz się tu
dzieje, jest w jakiś pokrętny sposób związany z rozgrywką, która ma się odbyć?
Że słowa Śmierci były prawdziwe? Miliony pytań obijały mi się o czaszkę,
powodując okropny ból głowy, jednak najgorsze było to, że na żadne z nich nie
znałam odpowiedzi.
- Może chodź do nas? – zaproponował po chwili ciszy Aleksy. – Myślę, że matka nie będzie zła, że przyprowadzę
gościa.
- Gdzie ja jestem? – wyrzuciłam z siebie, nie zadając sobie trudu, by
odpowiedzieć na zadane mi pytanie. – W jakim kraju, mieście…?
- W Księstwie Blacktee – odparł Aleksy.
- Gdzie? – bąknęłam.
- W Księstwie Blacktee – powtórzył. Na jego twarzy zaczęło malować się zdziwienie. – Nigdy wcześniej tu nie byłaś?
Pokręciłam głową.
- W takim razie ta twoja Warszawa musi być rzeczywiście daleko stąd. Więc…
nie przyjechałaś na Dzień Świętego Jana?
- Dzień... Świętego… Jana?
Moje zmęczenie nasilało się. Marzyłam tylko o tym, by na kilka, ba,
kilkanaście godzin zacisnąć powieki i odpłynąć w upragnioną krainę snu, która
niesamowicie kusiła i wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle. Nie mogłam tego tak po prostu zignorować. Szczególnie, że nawiedzone głosy w mojej
głowie odezwały się po raz kolejny. Nie byłam pewna, czy zupełnie zwariowałam,
czy to zmęczenie dawało mi się we znaki. Szczerze mówiąc, mało mnie to wtedy
interesowało. Myślałam tylko o jednym: usnąć.
Usnąć, usnąć, usnąć.
Po chwili poczułam, że moje ciało
uderza o pomost.
***
Gdy się obudziłam, ujrzałam, że jakaś młodsza ode mnie, nieznajoma
dziewczyna wycierała moją twarz mokrą, lodowatą ścierką. Co dziwne, przynosiło
mi to niewyobrażalną ulgę. Chciałam zgiąć się i wstać, ale zatrzymała mnie
czyjaś ręka. Obejrzałam się. Należała do Aleksego.
- Nie ruszaj się. Uderzyłaś głową o pomost. Krwawisz.
„Krwawisz”. To było słowo-klucz.
Odkąd pamiętam, na widok krwi zdarzało mi się mdleć lub wymiotować. Wiem,
trudno się tego po mnie spodziewać. W końcu jest to – na swój własny sposób –
oznaką słabości, a nikt, kto choć raz widział mnie na oczy, raczej nie nazwałby
mnie osobą słabą. Przykład? Łamię nosy. Jak zdążyliście pewnie zauważyć, dość
skutecznie.
Tak więc w chwili, w której Aleksy powiedział, że krwawię, świat zawirował
mi przed oczami. Dobrowolnie opadłam z powrotem na łóżko. Poczułam gęstą,
nieprzyjemnie ciepłą ciecz spływającą po skroni. Najwidoczniej to prawda.
Krwawiłam.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wkrótce obfite krwawienie i umieranie z
bólu będzie dla mnie czymś wręcz na porządku dziennym.
- Beatrycze, nic ci nie jest? – zapytała dziewczyna, która zaledwie przed
chwilą wycierała moją twarz. W normalnych okolicznościach pewnie sprzeciwiłabym
się zwracaniu się mi po pełnym imieniu, ale to nie były „normalne
okoliczności”. Jak inaczej można nazwać sytuację, w której brzydząca się krwi
dziewczyna była w niej cała… upaćkana?!
W tym momencie wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł. Sięgnęłam
drżącą ręką do kieszeni spodni i już po chwili udało mi się wyjąć z niej moją komórkę. Modliłam się w
duchu, żeby w jakiś magiczny sposób działała.
Mój entuzjazm znacznie opadł, gdy zauważyłam całkowity brak zasięgu, ale
wszystkie nadzieje zniknęły dopiero, gdy po wykręceniu pierwszego lepszego
numeru usłyszałam znienawidzony głos: „Usługa chwilowo niedostępna. Spróbuj
ponownie”. Wściekła, rzuciłam telefonem o ścianę i spojrzałam na zdziwione
twarze otaczających mnie ludzi.
- Nie widzieliście nigdy telefonu komórkowego?! – bąknęłam ze złością.
Zobaczyłam, że jakaś mała dziewczynka o płomiennorudych włosach wpatrywała się
we mnie jak w obraz.
- Czego? – zapytała delikatnym głosem.
- Telefonu – powtórzyłam drżącym głosem. – Gdzie ja, do jasnej cholery,
jestem?
---
Przepraszam, że
długo nie pisałam, ale nie miałam czasu. A wszystko przez szkołę... Mam
nadzieję, że nie będziecie źli, jeśli powiem Wam, że na następny rozdział znowu
trzeba będzie trochę poczekać...
Szkoda, że będzie trzeba czekać, bo w sumie bardzo krótki ten rozdział.
OdpowiedzUsuńNo cóż, bywa, ale rozumiem - szkoła jest uciążliwa.
Więc czekam na kolejny, mam nadzieję, że i tak będzie szybko :)
No no no, widzę, że zagadek ciąg dalszy. Zacny rozdział... Następny! xD
OdpowiedzUsuńkurcze, naprawdę↨ cudowny masz dar. i zgadzam sie z milordem powyżej xD
OdpowiedzUsuńWow. ;) Ciekawe.. Czekam na nastpny.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział. <3
OdpowiedzUsuńCzekam nn. ♥