"Dobro i
Zło mają to samo oblicze, wszystko zależy jedynie od momentu, w którym staną na
drodze człowieka" - Paulo Coehlo
Ja,
Beatrycze Rekojska, (prawie) zdrowa na umyśle, pomimo tego, że jeszcze całkiem
niedawno uważano mnie za osobę wręcz nieustraszoną, teraz ponownie wpadłam w
panikę.
Stałam na
środku rynku Księstwa Blacktee, a wiatr pchał mnie, bym szła dalej. Zapadał
zmrok i wszyscy mieszkańcy, którzy mieli choć troszeczkę oleju w głowie, jak
najprędzej umykali w stronę swoich domów. Jakaś kobieta ciągnęła za rękę płaczące
dziecko, ponaglając je.
- Stribbie,
idziemy do domu! Wkrótce przyjdą strażnicy, musimy uciekać! – wsłuchałam się w
jej głos, mrużąc oczy. Mówiła z dziwnym akcentem, który zauważyłam też u
Aleksego i jego rodziny. Odnotowałam w myśli, żeby w razie czego pamiętać o
tym, aby w ten śmieszny sposób przeciągać samogłoski. Kolejny niesamowicie
silny podmuch wiatru wyrwał mi z zamyśleń i sprawił, że przypomniałam sobie,
jakie mam zadanie. Strażnicy. Musiałam się spieszyć.
Gdy stało się
całkowicie ciemno, schowałam się za stogiem siana, stojącym nieopodal ratusza.
Przez kilka chwil siedziałam tam, próbując uspokoić się. Nie miałam żadnego
planu ani spisku. Wiedziałam jedno – muszę dostać się do zamku Królowej, który
wznosił się kilka kilometrów stąd. Ostrożnie wyciągnęłam szyję, żeby się
rozejrzeć i zauważyłam wydeptaną ścieżkę prowadzącą pod most. Obliczałam w
głowie, ile zajęłoby mi dobiegnięcie tam, jednocześnie nasłuchując.
Po chwili
przeszywającej ciszy, przerywanej tylko parsknięciami koni znajdujących się na
oko kilka alejek dalej, zauważyłam, że stukot ich kopyt z każdą chwilą robi się
coraz głośniejszy. Niektórzy ludzie na kilka sekund wychylali się z domów, by
zapalić pochodnie znajdujące się na gankach. Parę budynków dalej ujrzałam
bujający się silnym wietrze szyld. Wytężyłam wzrok i wkrótce mogłam odczytać
zapisane na nim słowa. „Apteka. Eliksiry i leki”. Oraz mniejszy napis, na sama
myśl o którym przechodziły mnie ciarki – „Choroby i przekleństwa na
zamówienia”.
To musi być
jakiś żart.
Jakby jednak
nie patrzeć, nie miałam zbyt dużego wyboru, więc przyjrzałam się aptece
dokładniej. Była jedynym sklepem, który – pomimo późnej godziny – był nadal
otwarty. Zawahałam się, ale słysząc zbliżające się głosy strażników, zerwałam
się. Próbowałam mniej więcej określić, gdzie znajdują się ci mężczyźni, ale gdy
usłyszałam, że rozmawiali o swoich przygodach w domu publicznym i rozważali,
która z tamtejszych kobiet jest najgorętszą kochanką, skrzywiłam się i nie
myśląc już dłużej, podeszłam pod aptekę i powoli weszłam do środka.
Zamykając
drzwi, usłyszałam stukot. Coś podobnego do dzwonienia dzwoneczków informujących
o przyjściu gościa, ale ten dźwięk był jakby niższy i donośniejszy.
Nieprzyjemny. Uniosłam głowę. Nad drzwiami wisiały uderzające o siebie czaszki
zwierząt. Zaczęłam żałować, że tu weszłam.
- Siadaj –
usłyszałam niski, kobiecy głos. Odwróciłam się szybko i ujrzałam najstarszą
osobę, jaką kiedykolwiek miałam okazję zobaczyć. Jej głębokie zmarszczki
wydawały się być wyrzeźbione w luźno zwisającej skórze, a oczy o białych
tęczówkach łypały na mnie groźnie. Po chwili doszło do mnie, że ta kobieta jest
niewidoma i na chwilę ogarnęło mnie współczucie, które w momencie, gdy staruszka
wymruczała coś pod nosem, zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Rozległo
się głośne bicie dzwonów na zewnątrz i poczułam, że zaufałam niewłaściwej
osobie.
- Wydasz mnie
im – wychrypiałam dawno nie używanym do rozmowy z kimkolwiek głosem. – Wydasz
mnie Królowej.
Zanim kobieta
zdążyła odpowiedzieć, rozległ się huk wyważanych drzwi. Wskoczyłam do stojącej
blisko czarnej, pachnącej starym drewnem szafy. Starałam się nie oddychać, by
nie robić hałasu, ale i tak zdradzało mnie szaleńczo głośne bicie serca. No
tak. Moje życie zależało od kaprysu wiernej Królowej kobiety.
Rozległ się huk
i wyobraziłam sobie drzwi spadające na ziemię. Przyłożyłam ucho do szpary w
drzwiach.
- Czy ona tu
jest? – zagrzmiał nagle donośny, męski głos. Usłyszałam wiele ciężkich
oddechów, pociągnięć nosem, splunięć. Najwidoczniej przyszedł cały patrol.
Zadrżałam. Nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę. – Hę?
- A kto ma tu
być? – odpowiedziała pytaniem na pytanie uzdrawiaczka.
- Ona! Ta,
przez którą nas zwołałaś! Jest tu?! Gadaj! – usłyszałam coś jak… uderzenie.
Zamknęłam na chwilę oczy.
- Ona. Jest.
Dlaczego jej potrzebujecie?
- Jeśli Królowa
ci nie powiedziała, to najwidoczniej nie masz tego wiedzieć. A teraz powiedz,
stara krowo, gdzie ona jest.
- Chodzi o
przepowiednie? Jak ma na imię?
- Nie twoja
cholerna sprawa! – wrzasnął inny głos. Przepowiednia? Kolejne elementy
układanki, puzzli, tylko czemu nigdzie nie było obrazka z instrukcją, jak to
poprawnie ułożyć? – Lepiej gadaj, gdzie jest!
- Chcę wiedzieć
więcej na jej temat. Nawet, jeśli zabierzecie mi pierścień z rubinem.
Sprawdzaliście jej pochodzenie? Na pewno jest potomkinią?
I nagle
wszystko zadziało się tak szybko. Usłyszałam plask, przez przypadek oparłam się
o drzwi szafy i wypadłam na podłogę, ktoś, kto zachował emocje na wodzy po
chwili z całej siły kopnął mnie w plecy, wrzasnęłam, spojrzałam na leżącą na
podłodze uzdrowicielkę, zauważyłam jej błyszczący pierścień z rubinem, złapałam
za niego i szepnęłam, że chcę znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Przeszedł mnie
intensywny, wręcz powodujący ból dreszcz i przestałam czuć własne ciało. Miałam
wrażenie, że wydostałam się z niego i beztrosko mogłam odlecieć do bezpiecznego
miejsca. Zamknęłam oczy.
Gdy obraz znów
odzyskał ostrość, znajdowałam się w całej wyłożonej kafelkami sali przed
wielkimi, zdobionymi wrotami. Wydałam z siebie cichy jęk. Było to wejście
prowadzące do komnaty, w której Królowa przyjęła mnie po raz pierwszy. Po
chwili wszystko zaczęło nabierać sensu i odzyskałam odwagę i wiarę w to, że
dożyję późnej starości. Rozejrzałam się. Uzdrowicielka leżała na podłodze, ale
jej pierś miarowo się podnosiła. Trąciłam ją stopą, a kiedy nie zareagowała,
kucnęłam koło niej, próbując zdjąć pierścień z jej przeraźliwie chudego palca.
Może z odrobiną mocy moja walka z Królową stałaby się bardziej fair. Schowałam
pierścień do torby.
Nie wiem,
dlaczego, ale nagle zaczęłam łkać. Oparłam się o ścianę i otuliłam ramionami,
próbując dodać sobie otuchy. Byłam taka słaba. Dalej nie mogłam uwierzyć, że ja
– zwykła, bezbronna szesnastolatka – zostałam wkręcona w tę cholerną, cholerną,
cholerną grę! A może to dzieje się tylko w moim umyśle? Może jestem w śpiączce
w szpitalu, a to jest długi sen?
Beatrycze, czy
kiedykolwiek wcześniej cierpiałaś podczas snu? Czy bolało cię coś tak kiedyś?
Musiałam sobie
szczerze odpowiedzieć, że nie. A nawet jeśli to nie działo się naprawdę, to nie
miałam odwagi tego sprawdzić. Chciałam dodać sobie otuchy, zaciskając dłoń na
florecie, ale… floret zniknął. Najzwyczajniej w świecie zniknął. Przeklęłam
najbrzydziej, jak tylko umiałam i schowałam twarz w dłoniach. Otarłam drobne
łzy, które sprawiły, że moje oczy stały się wilgotne, po czym wyprostowałam się
i popchnęłam wrota.
Coś dziwnego
stało się z moim żołądkiem. Potem poczułam, jak wnętrzności mi buzują, jak
rozmazuje się obraz przed oczami. Krótko mówiąc, w ciągu ułamka sekundy
poczułam się okropnie, cały głód, zmęczenie i pragnienie powróciły ze
zwielokrotnioną siłą. Nie wiem, czym było to spowodowane. Stresem,
przerażeniem, wymęczeniem… Bądź co bądź, kiedy tylko pojawiłam się w sali,
poczułam wciąż powiększającą się ilość słodkiej krwi w ustach. Splunęłam
kilkokrotnie i ciemnoczerwona kałuża rozpłynęła się po podłodze. Usłyszałam
pełen szaleńczej furii krzyk Królowej.
Tak, to
zdecydowanie było najbardziej niespodziewane i spektakularne wejście, jakie
miała okazję kiedykolwiek zobaczyć.
***
- Co tu robisz?! – pisnęła Królowa. – Nie wykonałaś
zadania! Nie mogłaś! Gdybyś miała okazję zdobyć krew, byłabyś…
- Martwa? –
wycharczałam, zupełnie osłabiona. – Czyli ten łucznik to była two… eee… sprawa
waszej wysokości? – kobieta nie odpowiedziała, więc uznałam to za wymowniejsze
nawet od zwykłego „tak”.
Wiedziałam,
wiedziałam, wiedziałam, że będzie grać nieczysto. Nie stać ją na to, by być
fair. Czyli to oznacza, że się boi. Mnie? Tej idiotycznej przepowiedni, której
treści nawet nie znam?
- Mam krew. W
fiolce. Mam nadzieję, że wystarczy. – Włożyłam rękę do torby, próbując poczuć
chłód szkła, jednak zamiast tego musnęłam złoty pierścień z krwistym oczkiem.
Syknęłam i zaczęłam pocierać palce. Parzył. Zerknęłam do środka torby. Rubin
zaczął intensywnie jaśnieć, więc postarałam się jak najszybciej znaleźć fiolkę
i oddać ją Królowej. Gdy wyjęłam ją, blask osłabł. Za to rozjarzył się kamień
na szyi Królowej. Postanowiłam sobie, że później postaram się znaleźć pomiędzy
tym jakąś zależność.
Nagle coś
zamruczało. Spojrzałam w jego stronę. To był kot. Kot, którego kiedyś już
widziałam. Kot, który wskazał mi drogę do jednorożca. Kot, który pomógł mi przeżyć.
Kot, który tak naprawdę był pupilkiem Królowej. Otarł się o jej nogę, a kobieta
podniosła futrzaka i zaczęła powoli gładzić jego kark. Zaczęłam rozumieć.
Nasłała kota, aby zaprowadził mnie do jednorożca, którego wkrótce dotkliwie
zraniono, żebym pomyślała, że mam okazję przechytrzyć Królową. Wtedy miał mnie
przebić strzałą mężczyzna o piwnych oczach.
A jednak tego
nie zrobił. Może nienawidził Królowej? Albo po prostu chciał mi pomóc?
Wiedział, że walczę w dobrej sprawie? W końcu co innego, skoro był gotów ocalić
mi życie, narażając przy tym swoje?
Ty zachowałaś
się tak samo względem Adama – powiedziałam sama sobie.
Tak, ale ja go
kocham, bo jest moim jedynym przyjacielem, jedyną osobą, z którą mogę być
szczera i jedyną osobą, która zawsze chce mnie wysłuchać.
Więc może
kiedyś już widziałaś tego łucznika? Może go znasz? Może on też jest
przyjacielem?
- W porządku –
odparła po pewnym czasie Królowa. – Zatem upiekło ci się, czas na drugie
zadanie. Takie, w którym stare moce i przesądy nie będą mogły ci pomóc. Za dwa
dni o zachodzie słońca w moim zamku rozpocznie się bal maskowy. Twoim celem
będzie dostanie się nań bez zwrócenia niczyjej uwagi i zdobycie maski dowódcy mojej
armii, któremu – pomimo, że już raz mnie zdradził – wciąż bezgranicznie ufam.
Nikt, kto zna sądy ze Złych Dni, nie może z nimi walczyć.
- Jak rozpoznam
dowódcę? – zapytałam, czując się głupio, że nie wiem nic o Złych Dniach ani
o pradawnych przesądach.
- Bez trudu.
Bardzo młody jak na dowódcę – dwadzieścia parę lat, wyjątkowo przystojny. Jest
synem mojej najwierniejszej służki, która nigdy mnie nie zawiodła. To bardzo
oddana mi rodzina, zrobią wszystko, co powiem, pod warunkiem że nie będzie
sprzeczne ze starymi Prawami ani siłami rządzącymi moim królestwem. Nie trudno
ich rozpoznać – oboje mają duże, intensywnie piwne oczy. Zresztą, co będę
opowiadać. Zapewne widziałaś Inthala zaledwie kilka godzin temu.
Pomyślałam, że
wiem już, jakie to uczucie, kiedy wszystkie wnętrzności wywracają się na drugą
stronę.
- Już po mnie –
wyszeptałam sama do siebie.